piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 11

 Hej! Napisałam dla was kolejny rozdział. 
Tak jak chcieliście dodaję art naszych Dramione. 
Wybaczcie mi wszelkie błędy i fakt że jest to krotki rozdział. 
Pozdrawiam i dziękuję za ciepłe komentarze.
~Alice Malfoy. 




Rozdział XI: Prawda.

W ostatnim tygodniu mieliśmy bal z okazji Halloween, więc korepetycje z eliksirów zostały przełożone.
Sobotni wieczór spędziliśmy sprawdzając zadania naszych podopiecznych.
- Rozmawiałem z nim.- odezwałem się przerywając długotrwałą ciszę.
- I co?- wyraźnie się ożywiła.
- Mówi, że chętnie się z tobą spodka, ale za jakiś czas. Na razie ma dużo na głowie.-oznajmiłem.
- Oh… no dobrze- uśmiechnęła się.
- Słuchaj…- zacząłem.
- Tak?- całkowicie odwróciła się w moją stronę przerywając pracę.
- Może…no wiesz…domyślasz się, kto cię no wiesz…zaczarował?- nie chciałem ją o to pytać. 
Wiedziałem, że nie chce tego wspominać.
- Niestety nie- wyznała ze smutkiem i wróciła do sprawdzania zadań.
- To…wy jesteście razem tak?- spytałem po krótkiej przerwie z udawaną obojętnością.
- Tak.- w jej głosie nie dosłyszałem się żadnych emocji.
Postanowiłem nie pytać o nic więcej. Jakoś przed dziewiątą poszliśmy do swoich łóżek.
Zanim położyłem się spać zajrzałem pod szafkę nocną. Podniosłem jedną starą, luźną deskę by schować pod nią nóż. Nie chciałem się więcej kaleczyć. To nie jest rozwiązanie.
Ledwie zdążyłem zamknąć oczy, a przyszedł głęboki i twardy sen.


Nie wiedzieć, czemu miałem dziwne przeczucie, że Weasley nie jest szczery wobec swojej dziewczyny.
 No nie wiem pewnie przemawia przeze mnie zazdrość i tyle.
Jako że jest niedziela popołudnie a ja nie mam, co robić chodzę w kółko po pokoju wspólnym Slytherinu i wydeptuję dziury w dywanie.
Dziesięć minut później siedziałem już przy stole w Wielkiej Sali. 
Nie spieszyłem się, jadłem powoli swój obiad. 
Tak sobie pomyślałem, że skoro mam cały dzień wolny mógłbym wybrać się do Hogsmeade.

Wychodząc z Wielkiej Sali minąłem się z Weasley’em w towarzystwie Lavender Brown.
Wiedziałem, że ten kretyn zdradza Granger. Nie chciałem by na to wszystko patrzyła. 
Pobiegłem do biblioteki. Miałem ogromne szczęście, że ją tam znalazłem.
- Hej.- rzuciłem zdyszany.
- Ee hej…- zdziwiła ją moja obecność.
- Słuchaj mam prośbę.-mówiłem szybko z nadzieją że zrozumie pojedyncze wyrazy.
- No dobrze, słucham. Co to za prośba?- uśmiechnęła się.
- Czy zgodziłabyś się gdybym zaprosił cię na piwo kremowe?- wysapałem z uśmiechem.
- Hmm…no wiesz…to zależy, ale warto próbować.
- Okej.- spojrzałem na zegarek.
Po dziesięciu sekundach spojrzałem na nią ponownie.
- No więc, zapraszam cię na piwo kremowe.- wyszczerzyłem zęby.
- Ha ha, to bardzo miłe z twojej strony. Chętnie z tobą pójdę- powiedziała śmiejąc się.
- Super. To spodkajmy się za kwadrans przy drzwiach wejściowych.- oznajmiłem.
- Ale…jak to? Dziś?!- spojrzała na mnie jak na wariata.
- No tak, dziś. To do zobaczenia!- jeszcze raz się uśmiechnąłem i pobiegłem do siebie przebrać się w coś wygodniejszego.


~ ~ ~


Piętnaście minut później stałem przy drzwiach. Czekałem na Gryfonkę z niecierpliwością. 
Zabrałem ją ze sobą głównie, dlatego, że nie chciałem by spotkała Weasley’a z tą blondyną.
No i jeszcze chciałem z nią pogadać. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w zamku.
Dwie minuty później zobaczyłem ją schodzącą ze schodów. Wyglądała świetnie.
 Ubrana była w wąskie spodnie, szpilki i czerwoną luźną bluzkę. Włosy upięła w koka. 
Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła.
- Ee ładnie wyglądasz.-powiedziałem.
- Dziękuję.- odpowiedziała wyraźnie zdziwiona moim komplementem.


Siedzieliśmy pod Trzema Miotłami już od dwóch godzin. Rozmawialiśmy i piliśmy piwo kremowe.
- Wiesz, zaskakujesz mnie. Nie znosiłeś mnie przecież- mowiła.
- Czas robi swoje. Nie rozmawiajmy już o przeszłości.- odpowiedziałem.
- No dobrze. Więc jak to się stało? Chciałabym poznać ich historię.-ręką wskazała na moje blizny.
- Ah…no wiesz, kiedyś…- urwałem w połowie zdania.
 Przy stoliku (za plecami, Hermiony) siedział Weasley z tą swoją panienką. Spowrotem spojrzałem na Granger, która czekała na moją odpowiedź.
- Chodźmy może na spacer, hę? – zaproponowałem.
- No cóż… dobrze- przytaknęła, po czym odwróciła się po płaszcz. Nie przewidziałem tego. Podniosła głowę, spojrzała na Weasley’a całującego się z Brown i wybiegła z lokalu.
Czy oni to zauważyli? Skądże. Całowali się dalej.
Wybiegłem za Granger. 
Znalazłem ją siedzącą na dużym kamieniu niedaleko Wrzeszczącej Chaty. 
Płakała. 
Usiadłem obok niej i przytuliłem ją. Wiedziałem, że jest jej teraz ciężko.
- Wiedziałeś?- spytała wtulona we mnie.
Cisza.
- Wiedziałeś o tym?!- podniosła głowę oczekując odpowiedzi.
Patrzyłem na nią przepraszająco.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Jak mogłeś?!- krzyczała przez łzy. 
Odsunęła się i stanęła przede mną.
- Nie chciałem cię zranić…- zacząłem się tłumaczyć.
- I jak myślisz udało ci się to?!- przerwała mi i odeszła. 
Nie zatrzymywałem jej. 
Wiedziałem, że chce być teraz sama.

Pół godziny później wychodziłem powoli z wioski.
 Nagle przypomniałem sobie coś. Zawróciłem.
Wszedłem do baru. Miałem ogromne szczęście, że jeszcze tam byli. 
Podszedłem do ich stolika i po prosu walnąłem Weasley’a. Z jego nosa pociekła krew.
 Spojrzał na mnie jak na idiotę i już chciał wstawać, gdy walnąłem go po raz drugi.
 Podbiłem mu oko. Nie zważając na wzburzone spojrzenia zgromadzonych wyszedłem szybkim krokiem z pod Trzech Mioteł.
Wracałem do zamku. Spojrzałem na swoją pięść.
 Całą w krwi rudzielca. 
Wytarłem ją o kurtkę i z twarzą wojownika szedłem przed siebie.




Podobał Ci się rozdział? 
Co ma być w nst arcie? ;)


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 10

Kochani! 
Dodaję kolejny rozdział, wiem że wcześnie ale korzystam z weny. 
Dorzucam art Greda i Forge'a :3 
Piszcie czy się podoba. 
~Alice Malfoy



Rozdział X: Wypadek.                                        

Ciepłe promienie słońca wlewały się przez okno do naszego dormitorium.
 Po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było sprawdzenie która jest w ogóle godzina, czyżbym się spóźnił na zajęcia? Na szczęście okazało się, że mamy niedzielę no i jest dość wcześnie, bo dopiero ósma.
 Próbowałem zasnąć ale jako że mi nie wyszło wstałem, pościeliłem łóżko i zabrałem ubrania do łazienki wszystko robiąc na tyle cicho by reszta chłopaków się nie obudziła.
 Jakoś nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Dziesięć minut później byłem już na błoniach, ponieważ pogoda była wprost idealna na spacer przeszedłem się okrężną drogą nad jeziorko. Spędziłem dwie godziny na przyglądaniu się gładkiej powierzchni wody i rozmyślaniu, co powinienem zrobić. To były stracone godziny, bo nic nie wymyśliłem.
 Gdy wróciłem do zamku wszyscy schodzili już powoli na śniadanie. Udało mi się wtopić w tłum i szybko zająć swoje codzienne miejsce przy stole Slytherinu.
Całe szczęście, że nikt się do mnie nie dosiadł. Gniew zalewał mnie od środka jednocześnie mieszając się z innym dotąd nieznanym mi uczuciem.
Dlaczego ona? Akurat ona? Zjadłem jajecznicę z bekonem i szybkim krokiem opuściłem salę. Nie zerknąłem na stół gryfonów, ale i tak wiedziałem, że Hermiony tam jeszcze nie ma, bo dosłownie sekundę później wpadłem na nią na schodach.
Nieco się zdziwiła, że to akurat JA na nią wpadłem, ale byłem tak zły, że burknąłem pod nosem coś w stylu „uważaj jak chodzisz” i odszedłem.
 Wparowałem do dormitorium jak wściekły byk tylko po to by zrobić porządny bałagan wokół swojego łóżka. Kiedy już wygrzebałem swojego Nimbusa 2001 i spojrzałem na twarze świadków, emocje nieco opadły i było mi zwyczajnie głupio że tak ich wystraszyłem.
Crabb zrobił tak wielkie oczy że o mało co nie wylazły mu z orbit a reszta chłopaków usiadła cicho w kącie niby to oglądając karty. Wiedziałem, że boją się mnie, gdy jestem zły a teraz przecież nie byłem zły tylko wściekły. Zawstydzony i zirytowany jeszcze bardziej pobiegłem na boisko do quidicha żeby polatać. Na szczęście żaden nauczyciel mnie nie zauważył, więc miałem wolną drogę. Gdy w końcu dosiadłem swojej miotły i wzbiłem się w powietrze poczułem rozczarowanie. Liczyłem, że to mi poprawi humor, myliłem się.
 To musi być jakaś grubsza sprawa skoro nawet mój ulubiony sport nie koi nerwów.
Nagle coś zamigotało w powietrzu. Zaciekawiony wzbiłem się wysoko, bardzo wysoko.
 To była chyba największa odległość od ziemi, jaką kiedykolwiek pokonałem.
Wtedy coś mnie rozkojarzyło. Zamyśliłem się tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło by stracić panowanie nad miotłą. Spadając liczyłem bardzo, że się zabiję i te moje męczące rozterki się wreszcie skończą, ale udało mi się dosiąść miotłę w połowie lotu. Ta jednak wyrwała mi się jakieś trzy metry nad boiskiem. Uderzając o nie usłyszałem tylko odgłos łamanych kości w nadgarstku i całej długości przedramienia. Już chciałem wstać, kiedy nagle zorientowałem się, że nie jestem tutaj sam.
- Nie ruszaj się, Malfoy bo gorzej się uszkodzisz- mówi mi silny kobiecy głos.
- Poradzę sobie, jakoś dojdę do skrzydła- odpowiadam pani Hooch przez zaciśnięte zęby, bo ból jest nie do zniesienia.
- No dobrze, chodź pomogę ci wstać.
Pielęgniarka powiedziała, że co najmniej tydzień mam załatwiony no, bo kości się zrastają ale nie tak szybko... więc i w czwartkowym meczu nie zagram.
A to wszystko przez tę Granger. Dlaczego nie potrafię jej nienawidzić tak jak przedtem?
No, przynajmniej mam tutaj spokój.

Po trzech dniach ciszy i spokoju moi znajomi wreszcie sobie przypomnieli, że w ogóle istnieję. Przychodzili do mnie, wysyłali kartki, słodycze...a no właśnie kartki.
Jedna z nich była schludna i zgrabna pisana delikatnym a zarazem ładnym pismem.
 Litery układały się w napis: „Szybkiego powrotu do zdrowia H.G „.
Zrobiło mi się głupio, kiedy zorientowałem się że od dobrej minuty gapię się na tę kartkę z wielkim uśmiechem na twarzy. No aż mi się wierzyć nie chce żeby jakaś głupia Gryfonka wywołała u mnie salwę przeróżnych emocji.


Poprosiłem pielęgniarkę o wczesne opuszczenie swojego szpitalnego łóżka.
 Na odchodne pogroziła mi palcem mówiąc że następnym razem uziemi mnie na dwa miesiące po tak głupim wybryku. W tym jednym muszę przyznać tej kobiecie rację.
To całe latanie było głupie i dziecinne z mojej strony. Na szczęście mamy piątek, popołudnie, więc nie muszę już iść na lekcje. Mam wreszcie czas tylko dla siebie.
 Postanowiłem, więc spędzić chwilkę na błoniach, ale po pięciu minutach rozkosznej ciszy zalał mnie tak gęsty i zimny deszcz, że bez wahania puściłem się biegiem w stronę zamku a właściwie biblioteki. Przed samymi jej drzwiami ujrzałem nikogo innego jak Hermionę, aż jęknąłem z poirytowania. No, bo żaden chłopak przecież nie chce by jakakolwiek dziewczyna widziała go w takim stanie: przemoczonego do suchej nitki, w oklapłych włosach i kroplach wody spływających z twarzy, a ona stała centralnie naprzeciw mnie.
Jej mina ewidentnie pokazywała jej rozbawienie, ale nie śmiała się.
Za to znów TO zrobiła, świdrowała mnie tym swoim inteligentnym spojrzeniem jakby badała gumochłona w laboratorium i sprawdzała czy wyniki się zgadzają. Nie wiedzieć, czemu podobało mi się to spojrzenie...nawet bardzo. Ta cała akcja trwała nie dłużej niż pół minuty.
Gdy ją minąłem odwróciłem się jeszcze i przyglądałem jak odchodzi trzymając w ręku książkę.

Spędziłem resztę dnia i cały wieczór na uzupełnianiu tematów lekcyjnych.
Liczyłem na to, że profesor Sprout daruje mi pisanie wypracowania na temat właściwości mandragor...niestety nie była aż tak dobroduszna. Dostałem dodatkowe cztery dni na wypracowanie no, ale prędzej czy później musiałem się wziąć do roboty.
Dwie rolki pergaminu same się nie napiszą.

Usnąłem sam nie wiem nawet kiedy. Gdy obudziła mnie bibliotekarka było już po pierwszej. Zaspany powlokłem się korytarzem, ale schody poprowadziły mnie w górę zamiast w dół.
 No nic, pomyślałem, najwyżej usnę na stojąco. I wtedy zobaczyłem nikogo innego jak Granger. Siedziała po turecku na korytarzu czytając jakąś książkę.
- Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś spać?- spytałem sennie.
- Zmieniono hasło do pokoju wspólnego Gryfonów no a ja go oczywiście nie znam, więc siedzę tu i czytam-odparła obojętnym tonem jakby samo to, że siedzi tu w środku nocy było czymś normalnym.
- Masz zamiar siedzieć tu całą noc?! Sama?- nie dawałem za wygraną.
- Na to wychodzi, no chyba, że wolisz posiedzieć tu ze mną.
Odwróciłem się i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Jednak zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia, no przecież nie zostawię jej tam samej.
- Posiedzę tu z tobą tylko, dlatego że nie powinnaś siedzieć tutaj tak sama....-szepnąłem i przysiadłem się do brązowowłosej dziewczyny.
Przyglądałem się to jej jak czyta książkę, to ścianie naprzeciwko, nawet dokładnie oglądałem sufit.
 Gdy powoli zaczęła usypiać przysunąłem się bliżej, chciałem to zrobić dyskretnie ale chyba się zorientowała bo odwróciła głowę w moją stronę.
- Nie męcz się tak..- powiedziała cicho
- Skąd ten pomysł, że się męczę?- spytałem zbity z pantałyku
- No weź, przecież wiem że mnie nie lubisz...
- Nie lubię? A skąd to niby wiesz?
- Nie raz to mówiłeś...
- No tak ale no ten...no tego....no wiesz...- i znowu ta niezręczna cisza.
- Widzisz Draco…udajesz takiego twardziela, że niby nic cię nie obchodzi, ale to nieprawda. Wiesz o tym.- powiedziała.
- Wcale tak nie jest.- zrobiłem minę obrażonego dziecka.
Zachichotała i powróciła do lektury.

Zanim się obejrzałem Granger zamknęła oczy i słodko pochrapywała.
Głowa zaczęła jej powoli opadać, więc przysunąłem się bliżej tak by mogła spocząć na moich kolanach.
Nie zasnąłem... przyglądałem się jej właściwie z niedowierzaniem. No bo siedzę sobie tutaj, i patrzę jak śpi Gryfonka, dziewczyna z domu lwa, szlama w dodatku. A ja? Ja zamiast wyśmiać ją siedzę tutaj i rozmyślam o tym wszystkim. Przecież to paranoja jakaś! Obiecałem sobie jednak, że nie będę już się od niej odsuwać, unikać jej…To ją rani, a ja nie chcę patrzeć jak ona cierpi przeze mnie.


Za piętnaście szósta delikatnie wyrwałem się z jej objęć i poszedłem na paluszkach do lochów a tam do pokoju wspólnego. Zanim jednak udałem się do swojego łóżka skoczyłem jeszcze do łazienki, spojrzałem w lustro, a na usta cisnęło mi się tylko jedno pytanie: „Kim ja właściwie jestem?”


sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 9

Hej wam!  Łapcie kolejny rozdzialik.
Niestety nie jest to jeden z tych fajnych, bynajmniej wdg mnie.
Nie miałam weny ;c i jeszcze krótki jakiś  x . X
Dorzucam art Malfoy'a, ale chyba tylko anime mi dobrze wychodzą...;c
Komentujcie jak wam się podoba i art i rozdział.
Dziękuję za miłe komentarze. Wspierają mnie i dodają otuchy.
~Alice Malfoy

Rozdział IX: Sposób.

Miałem mnóstwo wolnego czasu, który spędziłem na bezsensownych rozmyślaniach.
 Przez parę dni nie chodziłem na zajęcia, jednak to nie mogło trwać tak w nieskończoność.
 Po prostu trzeba unikać tej małej wiedźmy i będzie po kłopocie…tak mi się zdaje. Następnego ranka zwlokłem się z łóżka i szurając nogami udałem się do łazienki.
 Nalałem do wanny tyle wody, że gdy do niej wszedłem wylewała się na boki.
Zanurzyłem się w całości. Liczyłem, że się utopię, ale organizm po dwóch minutach zmusił mnie do wyjścia na powierzchnię.
Byłem taki bezradny. Nienawidziłem tego uczucia.
Po dwudziestu minutach wyszedłem z zaparowanej łazienki.
Jako, że miałem jeszcze trochę czasu do śniadania i zajęć postanowiłem się przejść. Wyszedłem na błonie napawając się prawdopodobnie ostatnimi promieniami słońca.
 Nie myślałem, dokąd idę, nogi same mnie niosły.
 Znalazłem się nad jeziorkiem, więc usiadłem pod jednym z drzew i przyglądałem się gładkiej tafli wody. Nie minęło dziesięć minut a usłyszałem czyjeś głosy.
Odruchowo przesunąłem się tak by gruby pień całkowicie mnie zakrył.
Wyjrzałem zza niego ciekaw, kto spaceruje o tak wczesnej porze.
To byli Weasley i Granger.
Trzymali się za ręce.
On się śmiał, ale ona…nie wiem może żeby się pocieszyć wmawiam sobie, że nie jest z nim szczęśliwa. W każdym bądź razie tak to wygląda, ale gdyby nie była z nim szczęśliwa to by go zostawiła. Widocznie się mylę. Zrobiło mi się przykro.
 Poczułem ostre kłucie w miejscu, w którym powinienem mieć serce.
Odczekałem chwilę i wróciłem do zamku.
Chyba się pomyliłem, co do niego. Pewnie ją kocha i nie zrobiłby jej krzywdy… to go rzecz jasna wyklucza z mojej listy podejrzanych. On nie mógł jej zaczarować, nie… to na pewno nie był on.

~  ~  ~


Wszyscy mamy gorsze chwile. Niestety moje całe życie składa się tylko z takich chwil.
 Na numerologii byłem praktycznie nieobecny.
Probowałem zapomnieć o otaczającym mnie świecie i przede wszystkim ludziach, ale jak na złość rudy przystawiał się do Granger siedząc ławkę przede mną! Irytuje mnie to.
Dlaczego my mamy w ogóle razem lekcje? Jest to chyba pierwszy rok, w którym 80 % zajęć mamy z innym domem, głównie z Gryfonami.
Trudno mi było na to patrzeć. Lekcje zleciały szybko, jednak nie dość dla mnie.
Po kolacji szedłem powoli w kierunku lochów.
 Czułem się jak zombie, tak jakby ktoś zabrał mi coś… część mnie.
-Draco!- usłyszałem krzyk, ale nie miałem ochoty się odwracać. Tamta osoba, niezależnie, kto to był widocznie zrozumiała, bo już więcej nikt mnie nie wołał.


Wszedłem do pokoju. Nikogo nie było. Usiadłem na parapecie i wyjąłem z kieszeni nóż, który zwinąłem z kuchni. Spojrzałem na swoją skórę lśniącą w świetle księżyca wlewającego się do pokoju. Przyłożyłem ostrze do skóry. Zamknąłem oczy i pociągnąłem nóż.
 Spojrzałem na swoją rękę. Ze sporej rany lała się krew.
Nie czułem bólu. Jedynie przypływ adrenaliny. Zrobiłem jeszcze parę głębszych nacięć.
 W jednym trafiłem na jakąś mniejszą żyłę, bo krwawienie było obfitsze.
 Machnąłem różdżką by posprzątać ślady. Potem położyłem się do łóżka.



Rano moją rękę zdobiły czerwone opuchnięte blizny z zakrzepłą krwią.
 Żałowałem poniekąd, że nie udało mi się zabić, ale ma to też swoje plusy.
 Nie chciałbym umrzeć przed weekendem.
Po pierwszych trzech nudnych lekcjach chciałem udać się na przerwę, gdy ktoś pociągnął mnie za rękę.
Odwróciłem się.
- Wołałam cię wczoraj po kolacji, ale chyba nie usłyszałeś – tak, to była Granger.
Wyrwałem jej się.
- Draco chciałam porozmawiać o tym, co zaszło ostatnio…- kontynuowała.
- Nic nie zaszło! – zaprotestowałem.
- No masz racje nic nie zaszło…ale… Ej co ci się stało w rękę?
-Nic. Nie chce o tym rozmawiać. Zapomnij o całej sprawie.- schowałem rękę za plecami. Odwróciłem się i powolnym krokiem zombiaka kierowałem się ku lochom.
- Draco?- w jej głosie słychać było troskę i smutek.
Spojrzałem na nią przez ramię.
- Pomyślałam, że ty będziesz wiedział… chłopak w przebraniu śmierci na balu… Spytasz go czy chciałby się spotkać?
- Jasne. Powiem mu żeby do ciebie napisał.- odpowiedziałem po czym wróciłem do siebie.
Mógłbym przysiąc, że jeszcze zanim odszedłem po jej rumianym policzku spłynęła jedna, maleńka łza.

~  ~  ~

Wieczór znów spędziłem przy oknie. Nie mogłem spać. Przed oczami wciąż miałem Granger po naszej „rozmowie”. Czułem wstręt do samego siebie, za to, że zadaję jej ból.
Spojrzałem na swoje odbicie, które przypominało człowieka palącego na stosie.
 Ból był mi dobrze znany. Był nieodłączną częścią mnie samego.
Tamtego wieczoru znów zacząłem odprawiać swój „rytuał”, mimo iż wiedziałem, że będę za to wszystko smażyć się w piekle.




CO MA SIĘ POKAZAĆ W NST ARCIE???  KOMENTUJCIE !  ;* 


wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 8

Hej ! ;)  Jest juz 8 rozdział !
Wstawiam arta, rysowałam na polskim i histori...
wybaczcie mi estetykę rysunku...nst będzie lepszy..
oczywiście art dedykuje Roni ;*
Piszcie czy sie podoba :D
~Alice Malfoy





Rozdział VIII: Pojedynek.

Po lekcji OPCM udałem się na piętnasto-minutową przerwę. Mamy początek listopada.
 Liście zdążyły już opaść z drzew. Bijąca wierzba zrzuciła swoje wcześniej.
 Czasami wydaje mi się, że ona jakoś myśli, no, bo przyznać trzeba, że dość kumata z niej „roślinka”. 
Stałem na mostku łączącym wieże i przyglądałem się naturze.
Jesień to naprawdę piękna pora roku. Te kolory i zapach suszonych liści…ahh coś cudownego. 
Zaraz… co ja do cholery wygaduje?! Przecież nie obchodzi mnie pogoda.
Nie obchodzi mnie nic, a w szczególności ta szlama. I znowu zaczynam.
Ostatnio coraz częściej o niej myślę. Czuję się taki… rozdarty. Jakby część mnie pozostała starym Malfoy’em, ale część się zmieniła. Najgorsze jest to, że ta „dobra” strona dominuje i chcąc nie chcąc lgnę do niej, bo nie jest mi obojętna.
 Kłócę się z samym sobą, co jest dobre a co słuszne.
 Chciałbym umrzeć. Tak po prostu. ”Hej ty, tak ty- grubas w pasiastym niebieskim szaliku… 
Wyświadcz mi przysługę i rzuć na mnie Avadę…” myślę patrząc na Krukona, który pośpiesznie goni na lekcję. Nic mi się nie chcę. Nie widzę sensu w tej szkole ani w tych ludziach. Są mi właściwie obojętni.
Zmuszony przerwać swoje nietypowe rozmyślania poszedłem na lekcje.
Nie były jakieś nadzwyczajne.
 Nuda i norma mówiąc krótko.
Podczas obiadu nie zwracałem uwagi na uczniów.
 Postanowiłem w całości skupić się na posiłku. Co jak co, ale jedzenie jest świetne.
 Te skrzaty naprawdę mają talent.
Ku mojemu zdziwieniu nagle na moich kolanach wylądowała kartka.

„Pora wyrównać rachunki. Pojedynek dzisiaj o szóstej w pokoju życzeń.
Powodzenia.
                H.P”

Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do tego, co mam zrobić.
Z niecierpliwością wyczekiwałem ustalonej przez Gryfona godziny.
 Chciałem mu się odpłacić. Szczerze go nienawidzę i to się nie zmieni.
Za dziesięć szósta wyszedłem z pokoju wspólnego Ślizgonów. Emocje rozpierały mnie od środka. Wszedłem do Sali. Potter już tam czekał.
Nie chcieliśmy przedłużać.
Czas wreszcie to skończyć.
DRĘTWOTA! EXPELIARMUS! CRUCIO!
Zaklęcia latały na wszystkie strony.
- Sectumsempra!- krzyknął przeciwnik w moją stronę.
Udało mi się uchylić tak by zaklęcie trafiło w ścianę.
 Zrobiłem dwa kroki w tył i znalazłem się na korytarzu. Nie musiałem długo czekać na Pottera. 
Wybiegł z Pokoju Życzeń rzucając zaklęcia na prawo i lewo.
Odpłaciłem mu się Cruciatusem. Padł na ziemię skutecznie ominąwszy mój czar, po czym pobiegł przez korytarz. Akcja przeniosła się na schody.
 Unikanie zaklęć na ruchomych schodach nie jest takie proste. Potter trafił mnie Dretwotą, ale szybko zdjął czar.
 Nie cieszyła go taka wygrana, chciał czegoś więcej. Chciał mojego bólu.
 Nie zdążył rzucić zaklęcia niewybaczalnego gdyż podciąłem mu nogi.
Wstał i uderzył mnie w nos, z którego pociekła strużka krwi. Ja natomiast wypaliłem mu fragment skóry na przedramieniu. Oboje zamachnęliśmy się różdżkami, kiedy coś nagle się zmieniło…
 Nie staliśmy na schodach. Czyżbyście deportowali się do Wielkiej Sali?
 Pech chciał, że uczniowie dopiero zaczynali zajadać kolację.
Wszyscy byli świadkami naszego pojedynku.
Wtedy podbiegła do mnie Granger. Spojrzała na mnie pełnymi łez oczami.
Przytuliłem ją.
 Odwróciliśmy się przodem do drzwi do Sali.
- Avada Kedavra!- rozniosło się echem po pomieszczeniu.
Potter wpatrywał się w nas wielkimi z przerażenia oczami.
To nie mnie trafił. Trafił ją. Dziewczyna upadła na ziemię, blada i sina.
Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Moje kończyny odmówiły mi posłuszeństwa a umysł nie reagował na żadne bodźce. Zamrugałem. Podniosłem wzrok na zabójcę Gryfonki. Uniosłem różdżkę.
- Sectumsempra!
Upadłem. Nie wymówiłem zaklęcia. Patrzyłem na tłum uczniów. Na Weasley’a stojącego obok Pottera. Byłem pewny, że to on mi to zrobił, by ochronić przyjaciela.
Czułem jak powoli umieram, a ostrze niewidzialnego noża tnie moją skórę pozostawiając głębokie rany, z których wypływało mnóstwo krwi.
Wtedy pojęcie zemsta czy nienawiść nie miały żadnego znaczenia. Nie żałowałem siebie, lecz brunetki leżącej tuż obok mnie.
 Zamknąłem oczy.
 Nic nie widziałem.
 Pustka.
 Z oddali słychać było cichą muzyką Fatalnych Jędz, co mnie trochę zdziwiło, no, bo nawet, jeśli trafiłem do piekła…grają tu Fatalne Jędze?!
Zgubiłem się we własnym ciele.
 Uporczywie szukałem moich narządów zmysłu. Gdy wreszcie znalazłem wszystko i ustawiłem na właściwe miejsce otworzyłem powoli oczy.
Spojrzałem na stary sufit. Usiadłem na łóżku. Crabb puszczał właśnie najnowszy kawałek Fatalnych Jędz. Spojrzałem na niego wielkimi oczami.
- Ee siema Malfoy, coś długo spałeś, ale nie dziwię ci sie po wczorajszej imprezie. Zabawa była przednia! A te dekoracje? Wszędzie latające dynie i duchy…- zachwycał się.
- Taa, mamy…sobotę?- upewniłem się.
- No tak.. Dochodzi dwunasta… Lepiej idź coś zjedz jakiś blady jesteś.
- Ee okej..to cześć…- i wybiegłem z pokoju.
 W tempie ekspresowym ubrałem się, włosy zostawiłem w lekkim nieładzie.


~ ~ ~

Szedłem w kierunku Wielkiej Sali. Jedząc późne śniadanie, powoli odróżniałem sen od rzeczywistości. Uniosłem głowę by spojrzeć na Gryfonkę. Nasze spojrzenia się spotkały. Spuściłem wzrok zażenowany i zawstydzony. Już na nią nie spojrzałem.
Na tym się nie skończyło. Wyszedłem z Sali w mniej więcej tej samej chwili, co ona.
 Szliśmy przez korytarz, kiedy ona się potknęła. Podbiegłem do niej i złapałem w ostatniej chwili… Musieliśmy idiotycznie wyglądać w tej pozie, jakbyśmy tańczyli tango…
I wtedy przybliżyłem swoją twarz do niej. Nie protestowała. Uśmiechnęła się niepewnie i gdy nasze twarze dzieliły centymetry zamknąłem oczy.
Odsunąwszy się pomogłem jej wstać.
- Dzię..dziękuję…ehm…Draco?- nie wyglądała jakby poczuła ulgę, wręcz była zawiedziona moją postawą.
- Na razie.- odpowiedziałem głosem wypranym z emocji.
- Draco! Poczekaj!- krzyczała za mną. Mimo iż chciałem, oj bardzo chciałem tam wrócić zignorowałem ją.

Nie poszedłem na zajęcia. Wróciłem do łózka. Postanowiłem załamać się psychicznie…iii przespać resztę dnia.



Pozdrawiam czytelników ;*


sobota, 26 października 2013

Rozdział 7

 Udało się napisać kolejny... Nie podoba mi się zbytnio ;/ 
co robimy z tymi artami? Piszcie komentarze :D 
~Alice Malfoy




Rozdział VII: Bal Halloween’owy.


Nie chcę się bawić w jakiegoś Sherlock’a Holmes’a (taki mugol, detektyw), ale popytałem tu i ówdzie i rudego nie było w pokoju akurat w TĘ noc, kiedy zaatakowano Granger. Mam prawie 100% pewność, że to ten gad jej to zrobił. Potrzebny mi jeszcze tylko motyw…Gdyby chciał się zemścić na mnie rzuciły urok na moją osobę… chyba, że on już wie… chyba, że zna mój słaby punkt…
 - Malfoy!- wydarł się Goyle.
- No co?- spytałem wyrwany z zamyślenia.
- Ten w paski czy kropki?- powtarza pytanie unosząc oba krawaty.
- Eee ten w paski, ale, na co ci krawat Goyle?! To bal Halloween’owy. Masz się przebrać a nie odpicować jak chochlik na Gwiazdkę.
- No tak, ale ja no wiecie…zaprosiłem pewną dziewczynę i chcę zrobić na niej wrażenie…- przyznał zawstydzony.
- TY dziewczynę?!- ryknął Crabb i zaczął tarzać się ze śmiechu po podłodze, a Goyle się zarumienił.
- Jaką?- spytałem z zaciekawieniem ignorując tego idiotę Crabba.
- Astorię…
- Świetnie, a ty Crabb nie zaprosiłbyś Millicenty? Pansy mówiła że się jej podobasz, powinna być z nią w Skrzydle- poleciłem.
- No nie wiem, ale nie musze zakładać krawata ani muchy? – upewnił się.
- Nie, nie musisz.- odpowiedziałem. Widocznie mu ulżyło.
Wyszykowali się i wyszli. Wtedy doszedłem do wniosku, że może i ja powinienem iść? Może zapomniałbym o tej całej Granger i tym umilaniu jej życia? Po co ja to w ogóle robię? To nic nie zmienia, ona ciągle uważa mnie za kawał chama.


W co by się tu przebrać tak by nikt mnie nie rozpoznał? Hmm...niech już będzie śmierć, w końcu należę do tych mrocznych i tajemniczych typów. Nie przyłożyłem się zbytnio do swojego kostiumu. Narzuciłem na siebie czarną pelerynę tak by osłaniała twarz i całą sylwetkę. Kosa jest? Jest. Więc gotowe, mogę iść.

Na szczęście nikt mnie nie rozpoznał. Spóźniłem się odrobinę, bo gdy wszedłem do Wielkiej Sali było tam pełno poprzebieranych ludzi.
Siedzę sobie przy stoliku, gdy nagle podchodzi do mnie dziewczyna w porcelanowej chińskiej masce i kimonie. Wyglądała naprawdę rewelacyjnie, ale zanim zdążyłem powiedzieć choćby drobny komplement spytała czy może się dosiąść. Oczywiście zgodziłem się.
- Z jakiego domu jesteś? – pyta mnie Chinka.
- Z domu węża-odpowiadam chowając bardziej w pelerynie. Czułem jak jej wzrok przeszywa mnie całego.
- Ja jestem z Gryfindoru- próbuje przekrzyczeć muzykę dziewczyna.
Zaczęliśmy długo rozmawiać głównie o guidichu aż w końcu poprosiłem ją do tańca. Tańczyliśmy długo, byliśmy jedną z tych par które wirowały na parkiecie aż do świtu.
 W końcu wyszliśmy z sali  by chwilę porozmawiać i rozejść się do dormitoriów.
W pewnym momencie jednak upadła jej torebka i gdy oboje schyliliśmy się by ją podnieść niechcący spojrzałem na nią, w jej kasztanowo-brązowe oczy... chwila... zaraz, skądś znam te oczy...nie wiedząc co właściwie robię wyciągnąłem przed siebie rękę by móc schwytać maskę i jednym pociągnięciem ręki  zdjąć ją z twarzy nieznajomej aczkolwiek znanej mi dziewczyny...
Nawet nie zdziwiłem się tak bardzo gdy pod maską ukazała mi się Hermiona. Nawet ucieszyłem się w duchu że to właśnie ona. Czyżbym naprawdę tego chciał?
Czując, że za chwilę i ona zechce znać moje nazwisko podałem jej torebkę i odwróciłem na pięcie.
 Miałem szczęście, że Crabb i Goyle postanowili prosto z Wielkiej Sali udać się do kuchni. Gdy weszli do dormitorium już dawno spałem nawet przez sen rozmyślając, jakim to ja głupcem jestem.
Przed wszystkimi ukryję prawdę. Wystarczy jednak, że ja sam ją znam, że sam wiem o tym, że chciałem JĄ pocałować.


Wiem, że krótkie ;c Wybaczcie mi ;*


Rozdział 6

Drodzy czytelnicy! 
Przepraszam strasznie za to że tak długo wiało tu pustka...;c
 Przepraszam także za wszelkie błędy... Oby się wam podobało mimo że krótki :D
~Alice Malfoy




Rozdział VI: Zalotnik.

Od tej całej akcji z urokiem i Granger minął tydzień. Ona jest cała i zdrowa, ale temu kretynowi nie odpuszczę. Nie wiedzieć, czemu uważam Weasley’a za winnego.
 Muszę tylko znaleźć dowody…Musiałem skończyć swoje rozmyślania, bo właśnie skończyłem śniadanie. Wymknąłem się z Wielkiej Sali by po cichu udać się na lekcje. Mieliśmy mieć eliksiry z Puchonami i Gryfonami. Siedziałem ławkę obok Granger i Weasley'a, typ trzymał ją za rękę i rozmawiał w najlepsze. Za nimi Potter z tą wariatką Lovegood. Zanim Snape podyktował temat Weasley skorzystał z okazji i spytał Granger o bal, a konkretnie o to czy by z nim poszła.
Jakimś cudem szklane naczynie, które właśnie trzymałem w reku spadło na podłogę wybuchając zieloną substancją prosto w twarz Pansy, która siedziała dokładnie obok mnie i napełniając salę czarno zielonkawym dymem. Slytherinowi odjęto 5 punktów, ale przynajmniej Granger nie odpowiedziała temu rudzielcowi.
 Pansy trafiła, na co najmniej tydzień do skrzydła (biedna ma bal z głowy), a Filch musiał godzinami szorować salę od eliksirów. Wychodząc z lochów ( Snape wygonił nas i kazał iść do biblioteki) Granger podeszła do mnie...
- Wszystko w porządku?- spytała swoim dziewczęcym głosikiem
- Ktoś cię prosił o troskę, wredna szlamo?! - odpłaciłem się jej.
Uśmiechnęła się, spojrzała mi głęboko w oczy i odeszła.
 Mogłem sobie mówić różne rzeczy, ale ona wiedziała jaki jestem... widziała to w moich oczach...że udaje... że nigdy nie byłem taki i nie będę... o niee... nigdy nie będę taki jak mój ojciec, zawsze będę tylko udawał.

                                                                   ~ ~ ~

Akurat się złożyło, że w sobotę wypadał mecz quidicha:Puchoni kontra Gryfoni.
 Z moich podsłuchiwań Weasley nie zaprosił Granger drugi raz, więc ta nie zgodziła się. Siedziała teraz sama na trybunach, jej koleżanki widocznie zrezygnowały z kibicowania którejkolwiek z drużyn w tak kiepską pogodę. Mianowicie było zimno i co chwila spadało parę kropel z ciemno- szarych chmur.
Siedziałem z Crabbem na ławce czekając na Goyla, który uparł się, że skoczy po babeczki z czekoladą na mecz. Na tej samej ławce, pustej, zresztą jak całe trybuny około dwóch i pół metra dalej siedziała właśnie Granger. Postanowiłem się ich jakoś pozbyć, więc rzuciłem zaklęcie na babeczki które eksplodowały.
 Zirytowani Ślizgoni mieli zamiar ruszyć do kuchni po następne, ale uprzedziłem ich że od deszczu babeczki rosną i wybuchają, to normalne (tym gamoniom wciśnie się każdy kit) więc poszli do zamku a ja obiecałem że zaraz po meczu spotkamy się w salonie wspólnym Ślizgonów.
Na trybunach zostałem, więc tylko ja, paru Krukonów, Puchonki i Granger.
 Zauważyłem, że pociera ręce by się ogrzać.
 Bez wahania wyciągnąłem z kieszeni maleńkie czarne pudełeczko.
 Jedno machnięcie różdżką i pofrunęło w stronę Gryfonki lądując na jej zmarzniętych kolanach. Udając, że oglądam mecz, który ani odrobinę mnie nie interesował, co chwila zerkałem na Hermionę, ta rozejrzała się i otworzyła w końcu pudełko.
W chwili, gdy to zrobiła rozpalił się momentalnie maleńki błękitno-zielony płomyczek, w sam raz by się ogrzać.
 Nie powinienem tak sobie czarować, kiedy chcę, bo to zabronione, no, ale miałem pozwolić dziewczynie zmarznąć?
Niestety mecz dobiegł końca a ja musiałem iść do chłopaków, bo już nie miałem powodów by bezustannie wpatrywać się w Gryfonke bawiącą się płomykiem w czarnym pudełeczku.


SŁUCHAJCIEEE!!!
  Mam pomysł by przy rozdziałach dodawać czasem swój rysunek bądź wiersz o HP...
Co wy na ten pomysł? Piszcie w komentarzach :D


sobota, 12 października 2013

Rozdział 5

Z dedykacją dla Paulli K i Roni ;) Wybaczcie mi wszelkie błędy, mam nadzieję że się spodoba, piszcie komentarze ;D
~Alice Malfoy


Rozdział V: Korepetycje

Wydawać by się mogło, że ledwo zamknąłem oczy a tu już dzień. Noc minęła nieubłaganie szybko. Gdyby nie Crabb poszedłbym na zajęcia…Na szczęście w porę mi uświadomił, że jest sobota. Chwila… SOBOTA?! Zerwałem się z łóżka wywracając pościel do góry nogami.
Postanowiłem darować sobie śniadanie. Dochodziła dziesiąta. Szedłem przez korytarz myśląc gorączkowo gdzie ta Granger może się podziewać. Postawiłem na bibliotekę. Praktycznie wbiegłem do niej powodując zdziwienie na twarzach zgromadzonych.
- Korepetycje!- ryknąłem w kierunku Gryfonki.
- Ale…
- Żadnych, „ale”, niedojrz że zapomniałaś to jeszcze teraz się wykręcasz!- byłem na nią wściekły.
- Draco, ty nie rozumiesz…usiłuje ci powiedzieć…- tłumaczyła się.
- Rozumiem doskonale, ale siedzimy w tym razem jasne?!
- … ale Draco, korepetycje mamy wieczorem- wyjąkała.
- Jak to wieczorem? – myślałem że się przewrócę.
- No tak, wieczorem…- spojrzała na mnie jakbym był chory.
Odwróciłem się i z impetem otworzyłem drzwi. Byłem jeszcze bardziej wściekły.
Wróciłem do swojego pokoju.
- Co jest?- spytał zaniepokojony Crabb.
Nie odpowiedziałem. Rzuciłem się na łóżko. On zapewne już wiedział, że chcę być teraz sam. Wyszedł ukradkiem zamykając za sobą drzwi.
Nie byłem głodny więc nie poszedłem także na obiad. Dopiero wieczorem podniosłem się z trudem z łóżka by zjeść kolacje w Wielkiej Sali.
Przed drzwiami stała ta Gryfona.
- Draco… chciałam ci ją oddać- powiedziała niewinnie.
- Nie chcę jej- odparłem.
- Nie możesz nie chcieć czegoś, co jest przecież twoje- oznajmiła z uśmiechem.
- Przestań się mądrzyć. Mam dość tych gadek, a bluzę zachowaj sobie na pamiątkę- wysyczałem i otworzyłem drzwi by, pójść na swoje miejsce, zostawiając Granger samą z otwartymi ustami ze zdziwienia.

                                                             ~ ~ ~

W pół do ósmej wymknąłem się z dormitorium praktycznie niezauważony. Szedłem powoli w kierunku gabinetu Snape’a myśląc o tej przeklętej dziewczynie. To wszystko było nienormalne.
- Pogodziliście się?- spytałem niby to obojętnie gdy sprawdzaliśmy ćwiczenia pierwszaków po korepetycjach.
- Kto?- najwyraźniej zdziwiło ją moje pytanie.
- No ty i Weasley…
- Ah…no można tak powiedzieć…
- To znaczy??
-  Uznał że nic się przecież nie stało.- ból jarzył się w jej oczach.
- Podły cham, niech ja go tylko dorwę a skończy się ta sielanka…- zacząłem mamrotać sam do siebie.
- Co mówisz?- spytała.
- Nic. Skończyłaś już?
- Chwilkee…okej gotowe. Ale trzeba jeszcze przygotować następne zadania…
- To umówimy się w tygodniu.
- No dobrze.- zgodziła się.
Wyszliśmy po cichu z sali. Korepetytorium dawaliśmy do dziewiątej a zadania sprawdzaliśmy do jedenastej, Filtch nie znosi jak „pałętamy się” po zamku nocą.
- Ehm Draco?
- Co?
- Pokój wspólny Slytherinu jest chyba w tamtą stronę?
-Pomyślałem sobie, że cię odprowadzę, o ile nie masz nic przeciwko…- zacząłem niepewnie.
- Nie no jasne że nie ale…
- „ale”??
- Od kiedy to jesteś no wiesz… „dobry”?
I oboje wybuchneliśmy śmiechem.
Szliśmy tak przez korytarz rozmawiając o balu.
Nagle dziewczyna stanęła jak wryta. Oczy miała szeroko otwarte, zamglone do tego stopnia, że nie było widać brązowych tęczówek. Srebrna pustka. Nie wiedziałem, co jest grane. Jej stopy powoli odrywały się od ziemi, a ręce prostowały na boki. Usta otworzyły się w przeraźliwym niemym krzyku. Spanikowany rozejrzałem się.
- LUMOS!!!- krzyknąłem ale ujrzałem tylko oddalający się cień na ścianie.
Odwróciłem się. Granger była już pod sufitem. Nie zdążyłem mrugnąć a runęła w dół nieprzytomna. Doskoczyłem do niej i zacząłem krzyczeć i błagać by się ocknęła. W końcu wziąłem ją na ręce i szybkim krokiem udałem się do skrzydła szpitalnego.

                                                                         ~ ~ ~

Pielęgniarka zajęła się Gryfonką doskonale, ta jednak nie obudziła się. Wyszedłem z sali załamany, ale gdy tylko Pani Pomfrey udała się do swojej sypialni wśliznąłem się do pokoju i na palcach podszedłem do jej łóżka. Zapaliłem świecę i usiadłem na krześle.
 Nagle poczułem się bardzo senny, nie pamiętam nawet kiedy moja głowa zrobiła się ciężka, na tyle ciężka by upaść na nogi nieprzytomnej dziewczyny. Usnąłem ale nie spałem za dobrze. 
Bałem się że ten ktoś wróci. 
Po raz pierwszy w życiu bałem się o kogokolwiek.









sobota, 28 września 2013

Rozdział 4

Bardzo przepraszam że tak długo ;c mało czasu...Jednak coś udało mi się napisać.
Miłego czytania ;3
~Alice Malfoy

Rozdział IV: Dobry czy zły?


Cały dzień jej unikałem. Byłem naprawdę blisko celu, gdy zza rogu korytarza wyłonił się nietoperz szczerząc zęby w perfidnym uśmiechu.
- Malfoy, ty i Granger u mnie za 10 minut- powiedział głosem człowieka, który wygrał 1000 galeonów.
W pierwszej chwili pomyślałem, że facet szuka dyżurnych albo, co, ale po chwili zorientowałem się, że on przecież może wiedzieć. Daje sykla, że to ten grubas Hagrid nas wy kablował. Musiał nas podglądać jak wracaliśmy.

Stanąłem przed drzwiami biblioteki. Co mam jej powiedzieć? Wziąłem głębszy wdech i pchnąłem drzwi.
- Granger!- wołam podchodząc do stolika Gryfonki. – Snape wzywa.
I bez wahania odwracam się i maszeruję do lochów. Dziewczyna szła dość cicho, ale i tak słyszałem jej pospieszne kroki.
Kiedy już doszliśmy do gabinetu Snape’a zatrzymałem się by puścić Granger przodem.
- Usiądzcie.- przywitał nas nauczyciel.
- Czemu nas pan tu ściągnął, Profesorze?- spytała spanikowana dziewczyna.
- Widzi pani, panno Granger rozmawiałem dzisiaj z centaurem Firenzem i twierdzi on że widział kogoś wczoraj w zakazanym lesie, jakoś w godzinach wieczornych…
- Wie pan, bo ja…to znaczy my…
- …ale oczywiście ta sprawa dotyczy pana Malfoy’a nie panią. Pani będzie udzielać korepetycji pierwszoklasistom jasne?
- No tak, ale co do tego incydentu…
- A no właśnie. Malfoy? Wiesz coś może o tym? Jesteś chyba jedyną osobą, która wiele wie w Slytherinie a zdaje się ze to był ktoś z naszych.- poinformował mnie Snape.
- Profesorze to byłem ja.- odparłęm unosząc dumnie głowę.
- Ah tak, doprawdy? A czy był z panem ktoś jeszcze?
Spojrzałęm na Hermionę a ona na mnie.
- Nie. Byłem sam.- odpowiedziałęm z przekonaniem. Gryfonka spojrzała na mnie pytająco. Widocznie spodziewała się, że ją wydam.
- Dobrze tak, więc będzie pan pomagał pannie Granger w korepetycjach. Taka kara jest chyba wystarczająca?
- Tak Profesorze.- przytaknąłem.
- Korepetycji udzielacie w soboty wieczorem. Oczywiście tylko z eliksirow, inaczej nie rozmawialibyście teraz ze MNĄ. A teraz wynoście się, bo marnujecie mój cenny czas.- trudno było przewidzieć jego nastrój.
Wyszliśmy z jego gabinetu. Hermiona bez słowa pobiegła do siebie. Nie zatrzymywałem jej. Sam musiałem sobie wszystko przemyśleć.

                                                                   ~ ~ ~

Wieczór spędziłem nad książkami. Całe szczęście biblioteka nie była pusta. Niektórzy czytali, inni plotkowali. Ja zabrałem się za eliksiry by powtórzyć materiał na sprawdzian.
 Uczyłem się może z 20 minut, gdy szybkim krokiem weszła do biblioteki Granger.
- Mógłbyś mi coś wyjaśnić?!- spytała poirytowana siadając na krześle obok mnie. – Dlaczego bronisz mnie przed innymi, dlaczego zabierasz mnie na jakieś wycieczki i kryjesz przed Snapem jeszcze rok temu nienawidziwszy mnie!- mówiła półszeptem tak bym tylko ja mógł ją usłyszeć.
- O co ci znów chodzi?!- spytałem niewinnie.
- O to, że nie rozumiem skąd ta nagła zmiana u ciebie Malfoy!- wycedziła.
- Posłuchaj, ale przede wszystkim się uspokój. Nie zamierzam ci się tłumaczyć. Po prostu się pogódź z tym, co było a z tym, co dzieje się teraz.- pochyliłem się nad nią tak by zdekoncentrowana moją postawą nie zaczęła wrzeszczeć, do czego było jej blisko. Spojrzałem jej głęboko w oczy.
 – Nigdy mnie nie znałaś,a ten JA który mówi teraz do ciebie to ten którego nikt nie zna. I nie pozna.- odsunąłem się od jej twarzy i zabrałem za naukę ignorując jej pełne podziwu spojrzenie.


Spędziłem jeszcze trochę czasu w bibliotece. Potem poszedłem do dormitorium.
 Tam zdjąłem z siebie ubrania i szybko włożyłem piżamę by móc jak najszybciej usnąć, zmęczony kolejnym dniem pełnym wrażeń. 



Podobało wam się ? Piszcie proszę w komentarzach ;* 
Pozdrawiam wszystkich czytających ! 

niedziela, 22 września 2013

Rozdział 3

Ten rozdział dedykuję naszemu dzisiejszemu solenizantowi Tomowi Feltonowi ;) 
Liczę że się wam spodoba. Wybaczcie że tak długo. 
~Alice Malfoy 


Rozdział III: Wycieczka.

Po śniadaniu pognałem spóźniony na transmutację, której swoją drogą nie znoszę, ale sytuacja z punktami Slytherinu nie jest za ciekawa, więc nie mogę pozwolić byśmy stracili kolejne. Postanowiłem pójść na skróty by zaoszczędzić parę minut. I wtedy za rogiem wpadłem na NIĄ.
Zderzyliśmy się i upadliśmy.
- Uważaj jak łazisz wredna…- i aż szczęka mi opadła na widok Granger. Normalnie udałbym, że guzik mnie to wszystko obchodzi i poszedł w swoją stronę wyzywając ją od szlam. Jednak nie tym razem. Wyglądała inaczej. Czerwone, podpuchnięte oczy zdawały się nic nie widzieć przesłonięte grubą warstwą kolejnych, napływających łez.
- Ja… bardzo cię przepraszam, bo...bbo się zamyśliłam i..- zaczęła się tłumaczyć.
- Ej nic ci nie jest? Tylko weź mi tu nie rycz! – ostrzegłem odrobinę spuszczając z tonu.
- Nie nie, ja tylko…- nie dokończyła zajęta zbieraniem porozrzucanych książek.
- Nie. To moja wina, to ja ewidentnie na ciebie wpadłem. Nie ma sprawy- podałem jej książkę lekko się uśmiechając. – Może ci pomogę? – zaoferowałem się.
- Dziękuje, poradzę sobie- jęknęła przez łzy.
Zignorowałem ją i podniosłem resztę książek.
- Mogę spytać, czemu płaczesz?
- Ja tylko…no wiesz, pokłóciłam się z Ronem- wyznała wstydliwie.
- No tak…rozumiem, a o co się pokłóciliście?- dopytywałem.
- O nic konkretnego…
- Spoko, zachowam to dla siebie- zapewniłem.
- No, bo…- wzięła głębszy oddech a gdy go wypuściła posypała się lawina słów. Martwiłem się że przez to szlochanie i trajkotanie jednocześnie jeszcze mi się tu udusi. Jak ja to wyjaśnię Snape’owi?!
- Bo widziałam go całującego się z Lavender, ale okłamywał mnie i nie przyznał się do winy. Ginny mi nie wierzy i ślepo stoi za bratem, a Harry unika mnie pod pretekstem treningów i spotkań z Dean'em i Nevill'em… Jestem sama. Wszyscy się ode mnie odwracają i są po stronie Rona, a ja stoję tu i wypłakuję się TOBIE, bo wszyscy mnie opuścili!
Po tych słowach zakryła twarz obiema rękami i zaczęła głośno płakać a książki z hukiem wypadły jej z rąk. Odruchowo przytuliłem ją sobie do piersi i zacząłem głaskać po włosach i plecach.
- Nie martw się, wszystko się jeszcze ułoży- zacząłem ją pocieszać – Słuchaj, może odpuścisz sobie dzisiaj lekcje hę?- zaproponowałem.
Spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami ale ja nie czekałem na odpowiedź.
- Biegnij do siebie. Odłóż książki i przyjdź tu za 30 minut okej?
- Ale ja muszę iść na zajęcia...co powie Profesor McGonagall, a Snape?
- Spójrz na siebie. Jesteś w takim stanie, że i tak nie przydasz się na zajęciach. A teraz uciekaj do siebie i rób, co mówię- powiedziałem z trudną do wykrycia troską w głosie.
Granger odwróciła się i poszła w kierunku salonu Gryfonów wycierając łzy kawałkiem szaty.
- I pamiętaj! Za 30 minut!- krzyknąłem i odszedłem w swoją stronę.

Zszedłem schodami do kuchni. Do ciemno-brązowego wiklinowego koszyka włożyłem butelkę piwa kremowego, dwa pucharki i trochę owoców z nadzieją, że je lubi, a nie wywołują u niej alergii. No, bo pomyślcie sami. Niedojrz, że ryzykuję samym piknikowaniem z Gryfonką, w dodatku szlamą, to jeszcze napuchniętą jak ciotka Potter'a.
Poszedłem na umówiony korytarz. Po dziesięciu minutach Hermina przyszła. Jak tak czekałem to w pierwszej chwili pomyślałem że mnie wystawiła. Myliłem się.
- Gotowa? No to chodź, byleby nas żaden nauczyciel nie dorwał – złapałem ją za rękę i szybkim krokiem szliśmy w kierunku błoni.
Spojrzałem na niebo i zastanowiłem się czy taka pogoda będzie sprzyjała nam cały dzień.
Znowu szliśmy. W milczeniu. Jedynie przed linią Zakazanego Lasu Granger wzięła głębszy oddech.
Gdy doszliśmy na wielką zalaną słońcem i zarośniętą polnymi kwiatami polanę, jej uśmiech był nie do opisania.
Spędziliśmy tam godziny na rozmowach oraz milczeniu wsłuchując się w odgłosy natury. Nawet nie dostrzegliśmy, kiedy słońce ustąpiło księżycowi i gwiazdom.
Idąc w stronę zamku wiatr mierzwił nam włosy i powodował gęsią skórkę na rękach i policzkach. Bez chwili namysłu ściągnąłem z siebie bluzę i podałem ją dziewczynie która nawet na nią nie spojrzała.
- Nie potrzebuję- odparła.
- Bierz ją- warknąłem.
Niechętnie wzięła ode mnie bluzę i nałożyła na siebie. Po wejściu do zamku rozstaliśmy się.
- Niech nikt cię nie zobaczy. Ej…
- Tak?- spytała wyrwana z zamyślenia.
- To, co się dziś wydarzyło…
- Jasne. Nikomu nie powiem- przerwała mi z uśmiechem po czym oddaliliśmy się dyskretnie do swoich dormitoriów.
Byłem zmęczony. Zmęczony na tyle by wyrzuty sumienia i wszelkie żale do własnej osoby zostawić na jutro.





niedziela, 15 września 2013

Rozdział 2

Miał być dopiero jutro ale macie troszkę wcześniej, mam nadzieję że się wam spodoba. Komentujcie śmiało! ;)
~Alice Malfoy


Rozdział II: Zmiany.

- To co Draco? Idziemy?- szepce mi do ucha Goyle od 20 minut...
Z okazji Halloween zorganizowano bal w Wielkiej Sali. Każdy miał mieć przebranie. Crabb i Goyle nakręcili się,że będzie darmowy bufet i że warto iść. W sumie mógłbym pójść chociażby tylko po to by po wyśmiewać Weasley'a i Pottera i ich debilne przebrania. No ale nie mam zamiaru spędzić tego wieczora właśnie z Crabbem i Goylem. Muszę ich jakoś spławić...
- Ja raczej nie idę ale wy idźcie i bawcie się dobrze.
- No skoro ty nie idziesz to i my nie idziemy...- nie daje za wygraną Crabb
- taak, Crabb ma rację- dorównuje Goyle
- Ale no wiecie... bo...bo ja tak właściwie mam szlaban- no brawo niezłe kłamstewko Draco.
- Jak to? - pytają jednocześnie.
- No bo wiecie, McGonagall mnie złapała jak czarowałem krzesła Pottera i tego rudzielca w sali do transmutacji no i dostałem szlaban akurat na sobotni wieczór- kłamię na poczekaniu.
- Ah no to okej, pójdziemy sami...
I zakończyliśmy tą wymianę zdań w samą porę bo Snape'a zaczęły już porządnie irytować te szmery. Oddałem mu kartkówkę i wyszedłem z sali szybciej byleby te przygłupy mnie nie dogoniły.

Postanowiłem pójść na błonie, mijając Wielką Salę przypomniałem sobie jak to sześć lat temu staliśmy wszyscy przed nią myśląc jak to będzie, siadając na stołku i wkładając tiarę.
Usiadłem na trawie rozkoszując się promieniami słonecznymi, o dziwo było dość ciepło...Odruchowo się rozejrzałem i zobaczyłem ją. Nikogo innego jak samą Granger, gryfonkę która była jedną z „przyjaciółeczek” bądź wielbicielek Pottera. Dziwne,że siedziała sama, samiuteńka nad książkami. 
Chyba coś czytała i wtedy przybiegło dwóch Puchonów. Ponieważ siedzieliśmy nad jeziorkiem wrzucili jej książki do wody. Byłem na nich tak wściekły że nawet nie wiem jak ale z końca mojej różdżki wystrzeliły dwie petardy które goniły dwóch chłopaków aż do zamku gdzie słychać było tylko głośne „Auuu!”, aż wolę nie wiedzieć na jakiej części ich ciała wybuchły.
 W każdym bądź razie dwóch panów trafiło do skrzydła szpitalnego z porządnymi siniakami. Najgorsze w tym wszystkim było to że Granger widziała że to ja, zamiast jednak na kablować na mnie Snape'owi uśmiechnęła się i poszła, przedtem rzucając zaklęcie na książki które pomaszerowały za nią do zamku. Nawet nie wiem kiedy przestałem patrzeć na tę dziewczynę jak na zwykłą szlamę. 
Poszedłem za nią z myślą że tamci dwaj mogą wrócić ze skrzydła szybciej. Ale jakoś nie miałem odwagi podejść. Co by powiedzieli jakby mnie zobaczyli z nią? Ten Malfoy, TEN wredny, arogancki, podły i bezczelny Malfoy pomaga Gryfonce?! I to jeszcze szlamie?!
Nie mogłem się przemóc by do niej podejść, więc wyszło na to że ją obserwowałem a potem odprowadziłem wzrokiem do sali do numerologii.

Po całym męczącym dniu, nie miałem problemów z zaśnięciem. Jednak zanim usnąłem doszedłem do wniosku, że powinienem ją nienawidzić, no przecież to szlama!


Następnego dnia, obudziłem się z myślą że przecież nienawidzę tej brudno krwistej Granger. Z szyderczym uśmiechem zszedłem na śniadanie. Siedziała już tam z Longbottomem i rozmawiała o czymś. Zaśmiałem się w duchu, przecież ten fajtłapa Longbottom nie ma u niej żadnych szans. Po dziesięciu minutach nie mogłem się powstrzymać i zerknąłem na stół czerwonych i aż zagotowałem się ze złości. 
Naprzeciw tej Granger siedział sobie Potter a obok niej samej nie kto inny jak piekielnie rudy Weasley. Byłem taki zły że przeszedłem z drugiej strony naszego stołu specjalnie tak, by móc minąć stół Gryfonów.

- no no Weasley, chyba zbyt wysoko się cenisz myśląc że jakąkolwiek laske poderwiesz, uwierz mi ale nawet babcia Longbottoma nie poszłaby z tobą na ten głupi bal- powiedziałem będąc na tyle blisko by mnie usłyszeli.
- Zamknij się Malfoy!- odpowiedział mi rudy z zawstydzoną miną, ja w tym czasie zerknąłem na Granger która wbiła wzrok w swoją owsiankę nie chcąc na mnie spojrzeć. Zabolało. Poszedłem sobie stamtąd rozmyślając jakie to wszystko jest niedorzeczne.

Po lekcjach poszedłem do biblioteki by tam spędzić popołudnie wśród stosów zadań. Nie pamiętam nawet kiedy dosiadła się do mnie Pansy, jedna Ślizgonka. Spytała czy idę na bal. 
Odpowiedziałem że mam szlaban i nie idę nie odrywając wzroku od pergaminu z zadaniami. Ale sądząc po jej głosie zasmuciła ją moja odmowa. 
Mimo wszystko miałem ją gdzieś bo myślami byłem ciągle przy śniadaniowym incydencie. Czyżby ona na serio się mnie brzydziła? Czyżbym w jej oczach naprawdę był Shrekiem a nie księciem z bajki?
 To ostatnie zdanie tak mnie zdziwiło, nawet wypowiedziane w moich własnych myślach, że zawstydzony własnymi wymysłami zabrałem się do pracy domowej z eliksirów a następnie z astronomii.    


Wybaczcie mi wszelkie błędy...;) 

sobota, 14 września 2013

Rozdział 1

Witajcie ;) To mój nowy blog, zapraszam do komentowania kolejnych rozdziałów :)
Miłego czytania (z góry przepraszam za wszelkie błędy)
~Alice Malfoy.





Prolog.
Zawsze byłem inny, zawsze byłem odmieńcem. Pod grubą maską skrywam moje prawdziwe „ja”.
Przez lata wyrabiałem sobie opinię zimnej, podłej karykatury człowieka. Wszystko to by móc przezwyciężyć ból i strach który otacza nas ze wszystkich stron. Wszystko to by przetrwać w tym wielkim świecie. Każdy z nas pisze swoją własną historię. A oto i cząstka mojej...


Rozdział I: Nowi.

Koniec sierpnia. Pakuję się. Mógłbym kazać Zgredkowi to zrobić za mnie ale po co? Ach byleby mój ojciec nie zauważył. Jest to człowiek sceptyczny i zimny. Uważa, że my czysto krwiści mamy służbę która powinna nas wyręczać dosłownie we wszystkim, a samo robienie takich przyziemnych rzeczy jest haniebne dla tak szlachetnej rodziny jak Malfoy'owie. Czasem zastanawiam się czy zamiast mówić do niego „ojcze” powinienem użyć określenia „Panie Lucjuszu” lub po protu „Panie Malfoy”.
                                                                              ~ ~ ~
- Draco masz wszystko?
- Tak mamo...
- Na pewno? Różdżka? Szata? A gdzie jest twój kufer?!
- Mamo... wszystko jest w pociągu, naprawdę muszę już iść.
- No dobrze synku, ehm...- mama szturcha delikatnie ojca łokciem.
- Nie zgub różdżki, trudno jest załatwić nową- odpowiada i odchodzi. W sumie niczego się po nim nie spodziewałem, zawsze taki był, jednak mimo wszystko przez ostatnie miesiące nieźle dawał w kość i mi i mamie...ona uważała że „tata miał po prostu zły dzień w pracy” ale ja wiedziałem, wiedziałem doskonale że coś nie gra. Mama często płakała. Raz nawet usłyszałem fragment rozmowy: 
- „jeśli nie zrobię co On mi każe, załatwi nas, a przecież trzeba chronić małego...” 
- „Lucjuszu... nie możemy tak po prostu stać się takimi jak ON..” 
- „ jeśli to jedyne wyjście, jeśli tylko tak mogę was uchronić przed jego ręką...”.
Oczywiście nie zrozumiałem o co im chodziło, ale to nie moja sprawa, w sumie trudno mi się dziwić skoro mam tylko 11 lat.
 No nic, muszę znaleźć pusty przedział, nie chcę stać całą drogę.
No, nareszcie jakiś w miarę pusty...No to wchodzę.
-Cześć. Jestem Crabb a to Goyle ale śpi.
-Cześć, miło mi, ja jestem Draco. Draco Malfoy.
-TEN Malfoy? Wow tyle o tobie słyszałem, to znaczy o twojej rodzinie, no wiesz...jesteście w pierwszej piątce na liście najszlachetniejszych rodzin magicznych, piszą to wszystko tutaj w Żonglerze...czytasz Żonglera?
-Nie,nie czytam.
No i to by było na tyle jeśli chodzi o rozmowę z kimkolwiek. Chwilę przed wysiadką poproszono nas byśmy włożyli nasze szaty... tak też zrobiliśmy.

Stoimy przed Wielką Salą. Wszyscy się boimy. Tyle pytań w głowie : Co teraz będzie? Test? Czy zdamy? Nic nie umiemy, NIC! I wtedy widzę Pottera. Tak, tego sławnego Harrego Pottera w towarzystwie nikogo innego jak Ronalda Weasley'a. Rozmawiają sobie w najlepsze jak przyjaciele.. dlaczego niby oni? Dlaczego nawet ten biedak Weasley ma do kogo się odezwać a ja nie? To niesprawiedliwe! Przecież pochodzę z wielopokoleniowej bogatej rodziny. O nieee, tak być nie może. Nie zastanawiając się ani chwilę podchodzę do Pottera i Weasley'a.
- Ty jesteś Harry Potter? Ja jestem Draco. Draco Malfoy. Chętnie wprowadzę cię do Hogwartu i pokaże wszystko co ciekawe, no bo po co masz się zadawać z takim Weasleyem? Niedojż, że rudzielec to jeszcze biedak- to ostatnie zdanie dodałem szybko sam nie wiem czemu, może byłem zazdrosny? No nieważne już i tak za późno...
- Dzięki, ale wolę się zadawać z Ronem niż z takim typem jak ty Malfoy.
I odszedł... od tak sobie poszedł na koniec kolejki do drzwi do Wielkiej Sali. Wtedy przysiągłem sobie że zatruje im życie od samego wejścia aż po wyjście z Hogwartu. Za to że nie moge mieć prawdziwego przyjaciela....kogoś kto mnie wysłucha i kogo ja będę mógł wysłuchać... Co mam więc? Tylko Crabba i Goyla... a oni są bardziej jak skrzaty domowe niż jak koledzy i przyjaciele.
- Witam was nowi uczniowie, nazywam się Profesor McGonagall i jestem zastępcą dyrektora tej szkoły, dlatego też to moim zadaniem jest poprowadzić was do tej sali na uroczystą ceremonię przydziału. Proszę ustawcie się w dwuszeregach. No już, raz dwa! Chłopcy tam z tyłu nie przepychać się! Dwójkami! Za mną!
- I wszyscy ładnie rządkami maszerujemy za panią Profesor. Raz, dwa, trzy...raz, dwa, trzy słyszę jak jeden niski chłopak liczy kroki za mną.
- Teraz tylko czekamy na przydziały... już pierwsza osoba trafiła do Ravenclawu, teraz Hufflepuff...o nie! Wołają mnie...muszę iść... Dobra, idę.
Siedzę na taborecie mając na głowie starą tiarę...”Błagam do Slytherinu, mój ojciec tam był, i mama.... ojciec będzie zły jak się dowie że się tam nie dostałem... Slytherin...Błagam” myślę...

SLYTHERIN! Padło głośno na całą salę. Stół Ślizgonów zaczął gwizdać i krzyczeć. Nawet nie wiem kiedy na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Długowłosa dziewczyna powtarzająca materiał z nowych podręczników trafiła do Gryfindoru. Potter wraz z tym rudzielcem Weasley' em także, a dzieciak który liczył za mną kroki do Ravenclawu.
Uczta, no nareszcie, przez ten cały cyrk zgłodniałem.
                                                                                   ~ ~ ~

Wszyscy z mojego dormitorium już śpią....wszyscy oprócz mnie. Siedzę i patrzę w okno. Na księżyc, i na gwiazdy. „tatuś byłby z ciebie dumny” podpowiada cicho głosik w głowie...ale nie chce go słuchać. Mój ojciec nigdy o mnie nie myślał... ale jest jeszcze mama... dla niej muszę być dzielny, dla mniej muszę być taki jak tata.

Tak właśnie wyglądał mój pierwszy dzień w Hogwarcie. Potem (na szczęście) było już tylko lepiej.