~Alice Malfoy
Rozdział II: Zmiany.
- To co Draco? Idziemy?- szepce mi
do ucha Goyle od 20 minut...
Z okazji Halloween zorganizowano bal w
Wielkiej Sali. Każdy miał mieć przebranie. Crabb i Goyle nakręcili
się,że będzie darmowy bufet i że warto iść. W sumie mógłbym
pójść chociażby tylko po to by po wyśmiewać Weasley'a i Pottera
i ich debilne przebrania. No ale nie mam zamiaru spędzić tego
wieczora właśnie z Crabbem i Goylem. Muszę ich jakoś spławić...
- Ja raczej nie idę ale wy idźcie i
bawcie się dobrze.
- No skoro ty nie idziesz to i my
nie idziemy...- nie daje za wygraną Crabb
- taak, Crabb ma rację- dorównuje
Goyle
- Ale no wiecie... bo...bo ja tak
właściwie mam szlaban- no brawo niezłe kłamstewko Draco.
- Jak to? - pytają jednocześnie.
- No bo wiecie, McGonagall mnie
złapała jak czarowałem krzesła Pottera i tego rudzielca w sali
do transmutacji no i dostałem szlaban akurat na sobotni wieczór-
kłamię na poczekaniu.
- Ah no to okej, pójdziemy sami...
I zakończyliśmy tą wymianę zdań w
samą porę bo Snape'a zaczęły już porządnie irytować te
szmery. Oddałem mu kartkówkę i wyszedłem z sali szybciej byleby
te przygłupy mnie nie dogoniły.
Postanowiłem pójść na błonie,
mijając Wielką Salę przypomniałem sobie jak to sześć lat temu
staliśmy wszyscy przed nią myśląc jak to będzie, siadając na
stołku i wkładając tiarę.
Usiadłem na trawie rozkoszując się
promieniami słonecznymi, o dziwo było dość ciepło...Odruchowo
się rozejrzałem i zobaczyłem ją. Nikogo innego jak samą
Granger, gryfonkę która była jedną z „przyjaciółeczek”
bądź wielbicielek Pottera. Dziwne,że siedziała sama, samiuteńka
nad książkami.
Chyba coś czytała i wtedy przybiegło dwóch
Puchonów. Ponieważ siedzieliśmy nad jeziorkiem wrzucili jej
książki do wody. Byłem na nich tak wściekły że nawet nie wiem
jak ale z końca mojej różdżki wystrzeliły dwie petardy które
goniły dwóch chłopaków aż do zamku gdzie słychać było tylko
głośne „Auuu!”, aż wolę nie wiedzieć na jakiej części ich
ciała wybuchły.
W każdym bądź razie dwóch panów trafiło do
skrzydła szpitalnego z porządnymi siniakami. Najgorsze w tym
wszystkim było to że Granger widziała że to ja, zamiast jednak
na kablować na mnie Snape'owi uśmiechnęła się i poszła,
przedtem rzucając zaklęcie na książki które pomaszerowały za
nią do zamku. Nawet nie wiem kiedy przestałem patrzeć na tę
dziewczynę jak na zwykłą szlamę.
Poszedłem za nią z myślą że
tamci dwaj mogą wrócić ze skrzydła szybciej. Ale jakoś nie
miałem odwagi podejść. Co by powiedzieli jakby mnie zobaczyli z
nią? Ten Malfoy, TEN wredny, arogancki, podły i bezczelny Malfoy
pomaga Gryfonce?! I to jeszcze szlamie?!
Nie mogłem się przemóc by do niej
podejść, więc wyszło na to że ją obserwowałem a potem
odprowadziłem wzrokiem do sali do numerologii.
Po całym męczącym dniu, nie miałem
problemów z zaśnięciem. Jednak zanim usnąłem doszedłem do
wniosku, że powinienem ją nienawidzić, no przecież to szlama!
Następnego dnia, obudziłem się z
myślą że przecież nienawidzę tej brudno krwistej Granger. Z
szyderczym uśmiechem zszedłem na śniadanie. Siedziała już tam z
Longbottomem i rozmawiała o czymś. Zaśmiałem się w duchu,
przecież ten fajtłapa Longbottom nie ma u niej żadnych szans. Po
dziesięciu minutach nie mogłem się powstrzymać i zerknąłem na
stół czerwonych i aż zagotowałem się ze złości.
Naprzeciw tej
Granger siedział sobie Potter a obok niej samej nie kto inny jak
piekielnie rudy Weasley. Byłem taki zły że przeszedłem z drugiej
strony naszego stołu specjalnie tak, by móc minąć stół
Gryfonów.
- no no Weasley, chyba zbyt wysoko
się cenisz myśląc że jakąkolwiek laske poderwiesz, uwierz mi
ale nawet babcia Longbottoma nie poszłaby z tobą na ten głupi
bal- powiedziałem będąc na tyle blisko by mnie usłyszeli.
- Zamknij się Malfoy!- odpowiedział
mi rudy z zawstydzoną miną, ja w tym czasie zerknąłem na Granger
która wbiła wzrok w swoją owsiankę nie chcąc na mnie spojrzeć.
Zabolało. Poszedłem sobie stamtąd rozmyślając jakie to wszystko
jest niedorzeczne.
Po lekcjach poszedłem do biblioteki
by tam spędzić popołudnie wśród stosów zadań. Nie pamiętam
nawet kiedy dosiadła się do mnie Pansy, jedna Ślizgonka. Spytała
czy idę na bal.
Odpowiedziałem że mam szlaban i nie idę nie
odrywając wzroku od pergaminu z zadaniami. Ale sądząc po jej
głosie zasmuciła ją moja odmowa.
Mimo wszystko miałem ją gdzieś
bo myślami byłem ciągle przy śniadaniowym incydencie. Czyżby
ona na serio się mnie brzydziła? Czyżbym w jej oczach naprawdę
był Shrekiem a nie księciem z bajki?
To ostatnie zdanie tak mnie
zdziwiło, nawet wypowiedziane w moich własnych myślach, że
zawstydzony własnymi wymysłami zabrałem się do pracy domowej z
eliksirów a następnie z astronomii.
Wybaczcie mi wszelkie błędy...;)
Mega *.* pisaj dalej moze ksiazka bedzie ;p ~Roni
OdpowiedzUsuń