niedziela, 15 września 2013

Rozdział 2

Miał być dopiero jutro ale macie troszkę wcześniej, mam nadzieję że się wam spodoba. Komentujcie śmiało! ;)
~Alice Malfoy


Rozdział II: Zmiany.

- To co Draco? Idziemy?- szepce mi do ucha Goyle od 20 minut...
Z okazji Halloween zorganizowano bal w Wielkiej Sali. Każdy miał mieć przebranie. Crabb i Goyle nakręcili się,że będzie darmowy bufet i że warto iść. W sumie mógłbym pójść chociażby tylko po to by po wyśmiewać Weasley'a i Pottera i ich debilne przebrania. No ale nie mam zamiaru spędzić tego wieczora właśnie z Crabbem i Goylem. Muszę ich jakoś spławić...
- Ja raczej nie idę ale wy idźcie i bawcie się dobrze.
- No skoro ty nie idziesz to i my nie idziemy...- nie daje za wygraną Crabb
- taak, Crabb ma rację- dorównuje Goyle
- Ale no wiecie... bo...bo ja tak właściwie mam szlaban- no brawo niezłe kłamstewko Draco.
- Jak to? - pytają jednocześnie.
- No bo wiecie, McGonagall mnie złapała jak czarowałem krzesła Pottera i tego rudzielca w sali do transmutacji no i dostałem szlaban akurat na sobotni wieczór- kłamię na poczekaniu.
- Ah no to okej, pójdziemy sami...
I zakończyliśmy tą wymianę zdań w samą porę bo Snape'a zaczęły już porządnie irytować te szmery. Oddałem mu kartkówkę i wyszedłem z sali szybciej byleby te przygłupy mnie nie dogoniły.

Postanowiłem pójść na błonie, mijając Wielką Salę przypomniałem sobie jak to sześć lat temu staliśmy wszyscy przed nią myśląc jak to będzie, siadając na stołku i wkładając tiarę.
Usiadłem na trawie rozkoszując się promieniami słonecznymi, o dziwo było dość ciepło...Odruchowo się rozejrzałem i zobaczyłem ją. Nikogo innego jak samą Granger, gryfonkę która była jedną z „przyjaciółeczek” bądź wielbicielek Pottera. Dziwne,że siedziała sama, samiuteńka nad książkami. 
Chyba coś czytała i wtedy przybiegło dwóch Puchonów. Ponieważ siedzieliśmy nad jeziorkiem wrzucili jej książki do wody. Byłem na nich tak wściekły że nawet nie wiem jak ale z końca mojej różdżki wystrzeliły dwie petardy które goniły dwóch chłopaków aż do zamku gdzie słychać było tylko głośne „Auuu!”, aż wolę nie wiedzieć na jakiej części ich ciała wybuchły.
 W każdym bądź razie dwóch panów trafiło do skrzydła szpitalnego z porządnymi siniakami. Najgorsze w tym wszystkim było to że Granger widziała że to ja, zamiast jednak na kablować na mnie Snape'owi uśmiechnęła się i poszła, przedtem rzucając zaklęcie na książki które pomaszerowały za nią do zamku. Nawet nie wiem kiedy przestałem patrzeć na tę dziewczynę jak na zwykłą szlamę. 
Poszedłem za nią z myślą że tamci dwaj mogą wrócić ze skrzydła szybciej. Ale jakoś nie miałem odwagi podejść. Co by powiedzieli jakby mnie zobaczyli z nią? Ten Malfoy, TEN wredny, arogancki, podły i bezczelny Malfoy pomaga Gryfonce?! I to jeszcze szlamie?!
Nie mogłem się przemóc by do niej podejść, więc wyszło na to że ją obserwowałem a potem odprowadziłem wzrokiem do sali do numerologii.

Po całym męczącym dniu, nie miałem problemów z zaśnięciem. Jednak zanim usnąłem doszedłem do wniosku, że powinienem ją nienawidzić, no przecież to szlama!


Następnego dnia, obudziłem się z myślą że przecież nienawidzę tej brudno krwistej Granger. Z szyderczym uśmiechem zszedłem na śniadanie. Siedziała już tam z Longbottomem i rozmawiała o czymś. Zaśmiałem się w duchu, przecież ten fajtłapa Longbottom nie ma u niej żadnych szans. Po dziesięciu minutach nie mogłem się powstrzymać i zerknąłem na stół czerwonych i aż zagotowałem się ze złości. 
Naprzeciw tej Granger siedział sobie Potter a obok niej samej nie kto inny jak piekielnie rudy Weasley. Byłem taki zły że przeszedłem z drugiej strony naszego stołu specjalnie tak, by móc minąć stół Gryfonów.

- no no Weasley, chyba zbyt wysoko się cenisz myśląc że jakąkolwiek laske poderwiesz, uwierz mi ale nawet babcia Longbottoma nie poszłaby z tobą na ten głupi bal- powiedziałem będąc na tyle blisko by mnie usłyszeli.
- Zamknij się Malfoy!- odpowiedział mi rudy z zawstydzoną miną, ja w tym czasie zerknąłem na Granger która wbiła wzrok w swoją owsiankę nie chcąc na mnie spojrzeć. Zabolało. Poszedłem sobie stamtąd rozmyślając jakie to wszystko jest niedorzeczne.

Po lekcjach poszedłem do biblioteki by tam spędzić popołudnie wśród stosów zadań. Nie pamiętam nawet kiedy dosiadła się do mnie Pansy, jedna Ślizgonka. Spytała czy idę na bal. 
Odpowiedziałem że mam szlaban i nie idę nie odrywając wzroku od pergaminu z zadaniami. Ale sądząc po jej głosie zasmuciła ją moja odmowa. 
Mimo wszystko miałem ją gdzieś bo myślami byłem ciągle przy śniadaniowym incydencie. Czyżby ona na serio się mnie brzydziła? Czyżbym w jej oczach naprawdę był Shrekiem a nie księciem z bajki?
 To ostatnie zdanie tak mnie zdziwiło, nawet wypowiedziane w moich własnych myślach, że zawstydzony własnymi wymysłami zabrałem się do pracy domowej z eliksirów a następnie z astronomii.    


Wybaczcie mi wszelkie błędy...;) 

1 komentarz: