Miłego czytania (z góry przepraszam za wszelkie błędy)
~Alice Malfoy.
Prolog.
Zawsze byłem inny, zawsze byłem
odmieńcem. Pod grubą maską skrywam moje prawdziwe „ja”.
Przez lata wyrabiałem sobie opinię
zimnej, podłej karykatury człowieka. Wszystko to by móc
przezwyciężyć ból i strach który otacza nas ze wszystkich stron.
Wszystko to by przetrwać w tym wielkim świecie. Każdy z nas pisze
swoją własną historię. A oto i cząstka mojej...
Rozdział I: Nowi.
Koniec sierpnia. Pakuję się.
Mógłbym kazać Zgredkowi to zrobić za mnie ale po co? Ach byleby
mój ojciec nie zauważył. Jest to człowiek sceptyczny i zimny.
Uważa, że my czysto krwiści mamy służbę która powinna nas
wyręczać dosłownie we wszystkim, a samo robienie takich
przyziemnych rzeczy jest haniebne dla tak szlachetnej rodziny jak
Malfoy'owie. Czasem zastanawiam się czy zamiast mówić do niego
„ojcze” powinienem użyć określenia „Panie Lucjuszu” lub po
protu „Panie Malfoy”.
~ ~ ~
- Draco masz wszystko?
- Tak mamo...
- Na pewno? Różdżka? Szata? A
gdzie jest twój kufer?!
- Mamo... wszystko jest w pociągu,
naprawdę muszę już iść.
- No dobrze synku, ehm...- mama
szturcha delikatnie ojca łokciem.
- Nie zgub różdżki, trudno jest
załatwić nową- odpowiada i odchodzi. W sumie niczego się po nim
nie spodziewałem, zawsze taki był, jednak mimo wszystko przez
ostatnie miesiące nieźle dawał w kość i mi i mamie...ona
uważała że „tata miał po prostu zły dzień w pracy” ale ja
wiedziałem, wiedziałem doskonale że coś nie gra. Mama często
płakała. Raz nawet usłyszałem fragment rozmowy:
- „jeśli nie
zrobię co On mi każe, załatwi nas, a przecież trzeba chronić
małego...”
- „Lucjuszu... nie możemy tak po prostu stać się
takimi jak ON..”
- „ jeśli to jedyne wyjście, jeśli
tylko tak mogę was uchronić przed jego ręką...”.
Oczywiście nie zrozumiałem o co
im chodziło, ale to nie moja sprawa, w sumie trudno mi się dziwić
skoro mam tylko 11 lat.
No nic, muszę znaleźć pusty przedział,
nie chcę stać całą drogę.
No, nareszcie jakiś w miarę
pusty...No to wchodzę.
-Cześć. Jestem Crabb a to Goyle ale
śpi.
-Cześć, miło mi, ja jestem Draco.
Draco Malfoy.
-TEN Malfoy? Wow tyle o tobie
słyszałem, to znaczy o twojej rodzinie, no wiesz...jesteście w
pierwszej piątce na liście najszlachetniejszych rodzin magicznych,
piszą to wszystko tutaj w Żonglerze...czytasz Żonglera?
-Nie,nie czytam.
No i to by było na tyle jeśli chodzi
o rozmowę z kimkolwiek. Chwilę przed wysiadką poproszono nas
byśmy włożyli nasze szaty... tak też zrobiliśmy.
Stoimy przed Wielką Salą.
Wszyscy się boimy. Tyle pytań w głowie : Co teraz będzie? Test?
Czy zdamy? Nic nie umiemy, NIC! I wtedy widzę Pottera. Tak, tego
sławnego Harrego Pottera w towarzystwie nikogo innego jak Ronalda
Weasley'a. Rozmawiają sobie w najlepsze jak przyjaciele.. dlaczego
niby oni? Dlaczego nawet ten biedak Weasley ma do kogo się odezwać
a ja nie? To niesprawiedliwe! Przecież pochodzę z wielopokoleniowej
bogatej rodziny. O nieee, tak być nie może. Nie zastanawiając się
ani chwilę podchodzę do Pottera i Weasley'a.
- Ty jesteś Harry Potter? Ja jestem
Draco. Draco Malfoy. Chętnie wprowadzę cię do Hogwartu i pokaże
wszystko co ciekawe, no bo po co masz się zadawać z takim
Weasleyem? Niedojż, że rudzielec to jeszcze biedak- to ostatnie
zdanie dodałem szybko sam nie wiem czemu, może byłem zazdrosny?
No nieważne już i tak za późno...
- Dzięki, ale wolę się zadawać z
Ronem niż z takim typem jak ty Malfoy.
I odszedł... od tak sobie poszedł na
koniec kolejki do drzwi do Wielkiej Sali. Wtedy przysiągłem sobie
że zatruje im życie od samego wejścia aż po wyjście z Hogwartu.
Za to że nie moge mieć prawdziwego przyjaciela....kogoś kto mnie
wysłucha i kogo ja będę mógł wysłuchać... Co mam więc? Tylko
Crabba i Goyla... a oni są bardziej jak skrzaty domowe niż jak
koledzy i przyjaciele.
- Witam was nowi uczniowie, nazywam
się Profesor McGonagall i jestem zastępcą dyrektora tej szkoły,
dlatego też to moim zadaniem jest poprowadzić was do tej sali na
uroczystą ceremonię przydziału. Proszę ustawcie się w
dwuszeregach. No już, raz dwa! Chłopcy tam z tyłu nie przepychać
się! Dwójkami! Za mną!
- I wszyscy ładnie rządkami
maszerujemy za panią Profesor. Raz, dwa, trzy...raz, dwa, trzy
słyszę jak jeden niski chłopak liczy kroki za mną.
- Teraz tylko czekamy na przydziały...
już pierwsza osoba trafiła do Ravenclawu, teraz Hufflepuff...o
nie! Wołają mnie...muszę iść... Dobra, idę.
Siedzę na taborecie mając na
głowie starą tiarę...”Błagam do Slytherinu, mój ojciec tam
był, i mama.... ojciec będzie zły jak się dowie że się tam nie
dostałem... Slytherin...Błagam” myślę...
SLYTHERIN! Padło głośno na całą
salę. Stół Ślizgonów zaczął gwizdać i krzyczeć. Nawet nie
wiem kiedy na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Długowłosa
dziewczyna powtarzająca materiał z nowych podręczników trafiła
do Gryfindoru. Potter wraz z tym rudzielcem Weasley' em także, a
dzieciak który liczył za mną kroki do Ravenclawu.
Uczta, no nareszcie, przez ten cały
cyrk zgłodniałem.
~ ~ ~
Wszyscy z mojego dormitorium już
śpią....wszyscy oprócz mnie. Siedzę i patrzę w okno. Na księżyc,
i na gwiazdy. „tatuś byłby z ciebie dumny” podpowiada cicho
głosik w głowie...ale nie chce go słuchać. Mój ojciec nigdy o
mnie nie myślał... ale jest jeszcze mama... dla niej muszę być
dzielny, dla mniej muszę być taki jak tata.
Tak właśnie wyglądał mój pierwszy
dzień w Hogwarcie. Potem (na szczęście) było już tylko lepiej.
*.* kiedy nastepny?? ;p :* ~Roni
OdpowiedzUsuń