poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 10

Kochani! 
Dodaję kolejny rozdział, wiem że wcześnie ale korzystam z weny. 
Dorzucam art Greda i Forge'a :3 
Piszcie czy się podoba. 
~Alice Malfoy



Rozdział X: Wypadek.                                        

Ciepłe promienie słońca wlewały się przez okno do naszego dormitorium.
 Po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było sprawdzenie która jest w ogóle godzina, czyżbym się spóźnił na zajęcia? Na szczęście okazało się, że mamy niedzielę no i jest dość wcześnie, bo dopiero ósma.
 Próbowałem zasnąć ale jako że mi nie wyszło wstałem, pościeliłem łóżko i zabrałem ubrania do łazienki wszystko robiąc na tyle cicho by reszta chłopaków się nie obudziła.
 Jakoś nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Dziesięć minut później byłem już na błoniach, ponieważ pogoda była wprost idealna na spacer przeszedłem się okrężną drogą nad jeziorko. Spędziłem dwie godziny na przyglądaniu się gładkiej powierzchni wody i rozmyślaniu, co powinienem zrobić. To były stracone godziny, bo nic nie wymyśliłem.
 Gdy wróciłem do zamku wszyscy schodzili już powoli na śniadanie. Udało mi się wtopić w tłum i szybko zająć swoje codzienne miejsce przy stole Slytherinu.
Całe szczęście, że nikt się do mnie nie dosiadł. Gniew zalewał mnie od środka jednocześnie mieszając się z innym dotąd nieznanym mi uczuciem.
Dlaczego ona? Akurat ona? Zjadłem jajecznicę z bekonem i szybkim krokiem opuściłem salę. Nie zerknąłem na stół gryfonów, ale i tak wiedziałem, że Hermiony tam jeszcze nie ma, bo dosłownie sekundę później wpadłem na nią na schodach.
Nieco się zdziwiła, że to akurat JA na nią wpadłem, ale byłem tak zły, że burknąłem pod nosem coś w stylu „uważaj jak chodzisz” i odszedłem.
 Wparowałem do dormitorium jak wściekły byk tylko po to by zrobić porządny bałagan wokół swojego łóżka. Kiedy już wygrzebałem swojego Nimbusa 2001 i spojrzałem na twarze świadków, emocje nieco opadły i było mi zwyczajnie głupio że tak ich wystraszyłem.
Crabb zrobił tak wielkie oczy że o mało co nie wylazły mu z orbit a reszta chłopaków usiadła cicho w kącie niby to oglądając karty. Wiedziałem, że boją się mnie, gdy jestem zły a teraz przecież nie byłem zły tylko wściekły. Zawstydzony i zirytowany jeszcze bardziej pobiegłem na boisko do quidicha żeby polatać. Na szczęście żaden nauczyciel mnie nie zauważył, więc miałem wolną drogę. Gdy w końcu dosiadłem swojej miotły i wzbiłem się w powietrze poczułem rozczarowanie. Liczyłem, że to mi poprawi humor, myliłem się.
 To musi być jakaś grubsza sprawa skoro nawet mój ulubiony sport nie koi nerwów.
Nagle coś zamigotało w powietrzu. Zaciekawiony wzbiłem się wysoko, bardzo wysoko.
 To była chyba największa odległość od ziemi, jaką kiedykolwiek pokonałem.
Wtedy coś mnie rozkojarzyło. Zamyśliłem się tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło by stracić panowanie nad miotłą. Spadając liczyłem bardzo, że się zabiję i te moje męczące rozterki się wreszcie skończą, ale udało mi się dosiąść miotłę w połowie lotu. Ta jednak wyrwała mi się jakieś trzy metry nad boiskiem. Uderzając o nie usłyszałem tylko odgłos łamanych kości w nadgarstku i całej długości przedramienia. Już chciałem wstać, kiedy nagle zorientowałem się, że nie jestem tutaj sam.
- Nie ruszaj się, Malfoy bo gorzej się uszkodzisz- mówi mi silny kobiecy głos.
- Poradzę sobie, jakoś dojdę do skrzydła- odpowiadam pani Hooch przez zaciśnięte zęby, bo ból jest nie do zniesienia.
- No dobrze, chodź pomogę ci wstać.
Pielęgniarka powiedziała, że co najmniej tydzień mam załatwiony no, bo kości się zrastają ale nie tak szybko... więc i w czwartkowym meczu nie zagram.
A to wszystko przez tę Granger. Dlaczego nie potrafię jej nienawidzić tak jak przedtem?
No, przynajmniej mam tutaj spokój.

Po trzech dniach ciszy i spokoju moi znajomi wreszcie sobie przypomnieli, że w ogóle istnieję. Przychodzili do mnie, wysyłali kartki, słodycze...a no właśnie kartki.
Jedna z nich była schludna i zgrabna pisana delikatnym a zarazem ładnym pismem.
 Litery układały się w napis: „Szybkiego powrotu do zdrowia H.G „.
Zrobiło mi się głupio, kiedy zorientowałem się że od dobrej minuty gapię się na tę kartkę z wielkim uśmiechem na twarzy. No aż mi się wierzyć nie chce żeby jakaś głupia Gryfonka wywołała u mnie salwę przeróżnych emocji.


Poprosiłem pielęgniarkę o wczesne opuszczenie swojego szpitalnego łóżka.
 Na odchodne pogroziła mi palcem mówiąc że następnym razem uziemi mnie na dwa miesiące po tak głupim wybryku. W tym jednym muszę przyznać tej kobiecie rację.
To całe latanie było głupie i dziecinne z mojej strony. Na szczęście mamy piątek, popołudnie, więc nie muszę już iść na lekcje. Mam wreszcie czas tylko dla siebie.
 Postanowiłem, więc spędzić chwilkę na błoniach, ale po pięciu minutach rozkosznej ciszy zalał mnie tak gęsty i zimny deszcz, że bez wahania puściłem się biegiem w stronę zamku a właściwie biblioteki. Przed samymi jej drzwiami ujrzałem nikogo innego jak Hermionę, aż jęknąłem z poirytowania. No, bo żaden chłopak przecież nie chce by jakakolwiek dziewczyna widziała go w takim stanie: przemoczonego do suchej nitki, w oklapłych włosach i kroplach wody spływających z twarzy, a ona stała centralnie naprzeciw mnie.
Jej mina ewidentnie pokazywała jej rozbawienie, ale nie śmiała się.
Za to znów TO zrobiła, świdrowała mnie tym swoim inteligentnym spojrzeniem jakby badała gumochłona w laboratorium i sprawdzała czy wyniki się zgadzają. Nie wiedzieć, czemu podobało mi się to spojrzenie...nawet bardzo. Ta cała akcja trwała nie dłużej niż pół minuty.
Gdy ją minąłem odwróciłem się jeszcze i przyglądałem jak odchodzi trzymając w ręku książkę.

Spędziłem resztę dnia i cały wieczór na uzupełnianiu tematów lekcyjnych.
Liczyłem na to, że profesor Sprout daruje mi pisanie wypracowania na temat właściwości mandragor...niestety nie była aż tak dobroduszna. Dostałem dodatkowe cztery dni na wypracowanie no, ale prędzej czy później musiałem się wziąć do roboty.
Dwie rolki pergaminu same się nie napiszą.

Usnąłem sam nie wiem nawet kiedy. Gdy obudziła mnie bibliotekarka było już po pierwszej. Zaspany powlokłem się korytarzem, ale schody poprowadziły mnie w górę zamiast w dół.
 No nic, pomyślałem, najwyżej usnę na stojąco. I wtedy zobaczyłem nikogo innego jak Granger. Siedziała po turecku na korytarzu czytając jakąś książkę.
- Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś spać?- spytałem sennie.
- Zmieniono hasło do pokoju wspólnego Gryfonów no a ja go oczywiście nie znam, więc siedzę tu i czytam-odparła obojętnym tonem jakby samo to, że siedzi tu w środku nocy było czymś normalnym.
- Masz zamiar siedzieć tu całą noc?! Sama?- nie dawałem za wygraną.
- Na to wychodzi, no chyba, że wolisz posiedzieć tu ze mną.
Odwróciłem się i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Jednak zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia, no przecież nie zostawię jej tam samej.
- Posiedzę tu z tobą tylko, dlatego że nie powinnaś siedzieć tutaj tak sama....-szepnąłem i przysiadłem się do brązowowłosej dziewczyny.
Przyglądałem się to jej jak czyta książkę, to ścianie naprzeciwko, nawet dokładnie oglądałem sufit.
 Gdy powoli zaczęła usypiać przysunąłem się bliżej, chciałem to zrobić dyskretnie ale chyba się zorientowała bo odwróciła głowę w moją stronę.
- Nie męcz się tak..- powiedziała cicho
- Skąd ten pomysł, że się męczę?- spytałem zbity z pantałyku
- No weź, przecież wiem że mnie nie lubisz...
- Nie lubię? A skąd to niby wiesz?
- Nie raz to mówiłeś...
- No tak ale no ten...no tego....no wiesz...- i znowu ta niezręczna cisza.
- Widzisz Draco…udajesz takiego twardziela, że niby nic cię nie obchodzi, ale to nieprawda. Wiesz o tym.- powiedziała.
- Wcale tak nie jest.- zrobiłem minę obrażonego dziecka.
Zachichotała i powróciła do lektury.

Zanim się obejrzałem Granger zamknęła oczy i słodko pochrapywała.
Głowa zaczęła jej powoli opadać, więc przysunąłem się bliżej tak by mogła spocząć na moich kolanach.
Nie zasnąłem... przyglądałem się jej właściwie z niedowierzaniem. No bo siedzę sobie tutaj, i patrzę jak śpi Gryfonka, dziewczyna z domu lwa, szlama w dodatku. A ja? Ja zamiast wyśmiać ją siedzę tutaj i rozmyślam o tym wszystkim. Przecież to paranoja jakaś! Obiecałem sobie jednak, że nie będę już się od niej odsuwać, unikać jej…To ją rani, a ja nie chcę patrzeć jak ona cierpi przeze mnie.


Za piętnaście szósta delikatnie wyrwałem się z jej objęć i poszedłem na paluszkach do lochów a tam do pokoju wspólnego. Zanim jednak udałem się do swojego łóżka skoczyłem jeszcze do łazienki, spojrzałem w lustro, a na usta cisnęło mi się tylko jedno pytanie: „Kim ja właściwie jestem?”


2 komentarze:

  1. Bardzo fajnie! Czekam na next i zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietnie ;3 czekam na nastepny :D i te blizbiaki *.* /Roni

    OdpowiedzUsuń