piątek, 15 listopada 2013

Rozdział 11

 Hej! Napisałam dla was kolejny rozdział. 
Tak jak chcieliście dodaję art naszych Dramione. 
Wybaczcie mi wszelkie błędy i fakt że jest to krotki rozdział. 
Pozdrawiam i dziękuję za ciepłe komentarze.
~Alice Malfoy. 




Rozdział XI: Prawda.

W ostatnim tygodniu mieliśmy bal z okazji Halloween, więc korepetycje z eliksirów zostały przełożone.
Sobotni wieczór spędziliśmy sprawdzając zadania naszych podopiecznych.
- Rozmawiałem z nim.- odezwałem się przerywając długotrwałą ciszę.
- I co?- wyraźnie się ożywiła.
- Mówi, że chętnie się z tobą spodka, ale za jakiś czas. Na razie ma dużo na głowie.-oznajmiłem.
- Oh… no dobrze- uśmiechnęła się.
- Słuchaj…- zacząłem.
- Tak?- całkowicie odwróciła się w moją stronę przerywając pracę.
- Może…no wiesz…domyślasz się, kto cię no wiesz…zaczarował?- nie chciałem ją o to pytać. 
Wiedziałem, że nie chce tego wspominać.
- Niestety nie- wyznała ze smutkiem i wróciła do sprawdzania zadań.
- To…wy jesteście razem tak?- spytałem po krótkiej przerwie z udawaną obojętnością.
- Tak.- w jej głosie nie dosłyszałem się żadnych emocji.
Postanowiłem nie pytać o nic więcej. Jakoś przed dziewiątą poszliśmy do swoich łóżek.
Zanim położyłem się spać zajrzałem pod szafkę nocną. Podniosłem jedną starą, luźną deskę by schować pod nią nóż. Nie chciałem się więcej kaleczyć. To nie jest rozwiązanie.
Ledwie zdążyłem zamknąć oczy, a przyszedł głęboki i twardy sen.


Nie wiedzieć, czemu miałem dziwne przeczucie, że Weasley nie jest szczery wobec swojej dziewczyny.
 No nie wiem pewnie przemawia przeze mnie zazdrość i tyle.
Jako że jest niedziela popołudnie a ja nie mam, co robić chodzę w kółko po pokoju wspólnym Slytherinu i wydeptuję dziury w dywanie.
Dziesięć minut później siedziałem już przy stole w Wielkiej Sali. 
Nie spieszyłem się, jadłem powoli swój obiad. 
Tak sobie pomyślałem, że skoro mam cały dzień wolny mógłbym wybrać się do Hogsmeade.

Wychodząc z Wielkiej Sali minąłem się z Weasley’em w towarzystwie Lavender Brown.
Wiedziałem, że ten kretyn zdradza Granger. Nie chciałem by na to wszystko patrzyła. 
Pobiegłem do biblioteki. Miałem ogromne szczęście, że ją tam znalazłem.
- Hej.- rzuciłem zdyszany.
- Ee hej…- zdziwiła ją moja obecność.
- Słuchaj mam prośbę.-mówiłem szybko z nadzieją że zrozumie pojedyncze wyrazy.
- No dobrze, słucham. Co to za prośba?- uśmiechnęła się.
- Czy zgodziłabyś się gdybym zaprosił cię na piwo kremowe?- wysapałem z uśmiechem.
- Hmm…no wiesz…to zależy, ale warto próbować.
- Okej.- spojrzałem na zegarek.
Po dziesięciu sekundach spojrzałem na nią ponownie.
- No więc, zapraszam cię na piwo kremowe.- wyszczerzyłem zęby.
- Ha ha, to bardzo miłe z twojej strony. Chętnie z tobą pójdę- powiedziała śmiejąc się.
- Super. To spodkajmy się za kwadrans przy drzwiach wejściowych.- oznajmiłem.
- Ale…jak to? Dziś?!- spojrzała na mnie jak na wariata.
- No tak, dziś. To do zobaczenia!- jeszcze raz się uśmiechnąłem i pobiegłem do siebie przebrać się w coś wygodniejszego.


~ ~ ~


Piętnaście minut później stałem przy drzwiach. Czekałem na Gryfonkę z niecierpliwością. 
Zabrałem ją ze sobą głównie, dlatego, że nie chciałem by spotkała Weasley’a z tą blondyną.
No i jeszcze chciałem z nią pogadać. Była to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy w zamku.
Dwie minuty później zobaczyłem ją schodzącą ze schodów. Wyglądała świetnie.
 Ubrana była w wąskie spodnie, szpilki i czerwoną luźną bluzkę. Włosy upięła w koka. 
Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła.
- Ee ładnie wyglądasz.-powiedziałem.
- Dziękuję.- odpowiedziała wyraźnie zdziwiona moim komplementem.


Siedzieliśmy pod Trzema Miotłami już od dwóch godzin. Rozmawialiśmy i piliśmy piwo kremowe.
- Wiesz, zaskakujesz mnie. Nie znosiłeś mnie przecież- mowiła.
- Czas robi swoje. Nie rozmawiajmy już o przeszłości.- odpowiedziałem.
- No dobrze. Więc jak to się stało? Chciałabym poznać ich historię.-ręką wskazała na moje blizny.
- Ah…no wiesz, kiedyś…- urwałem w połowie zdania.
 Przy stoliku (za plecami, Hermiony) siedział Weasley z tą swoją panienką. Spowrotem spojrzałem na Granger, która czekała na moją odpowiedź.
- Chodźmy może na spacer, hę? – zaproponowałem.
- No cóż… dobrze- przytaknęła, po czym odwróciła się po płaszcz. Nie przewidziałem tego. Podniosła głowę, spojrzała na Weasley’a całującego się z Brown i wybiegła z lokalu.
Czy oni to zauważyli? Skądże. Całowali się dalej.
Wybiegłem za Granger. 
Znalazłem ją siedzącą na dużym kamieniu niedaleko Wrzeszczącej Chaty. 
Płakała. 
Usiadłem obok niej i przytuliłem ją. Wiedziałem, że jest jej teraz ciężko.
- Wiedziałeś?- spytała wtulona we mnie.
Cisza.
- Wiedziałeś o tym?!- podniosła głowę oczekując odpowiedzi.
Patrzyłem na nią przepraszająco.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś?! Jak mogłeś?!- krzyczała przez łzy. 
Odsunęła się i stanęła przede mną.
- Nie chciałem cię zranić…- zacząłem się tłumaczyć.
- I jak myślisz udało ci się to?!- przerwała mi i odeszła. 
Nie zatrzymywałem jej. 
Wiedziałem, że chce być teraz sama.

Pół godziny później wychodziłem powoli z wioski.
 Nagle przypomniałem sobie coś. Zawróciłem.
Wszedłem do baru. Miałem ogromne szczęście, że jeszcze tam byli. 
Podszedłem do ich stolika i po prosu walnąłem Weasley’a. Z jego nosa pociekła krew.
 Spojrzał na mnie jak na idiotę i już chciał wstawać, gdy walnąłem go po raz drugi.
 Podbiłem mu oko. Nie zważając na wzburzone spojrzenia zgromadzonych wyszedłem szybkim krokiem z pod Trzech Mioteł.
Wracałem do zamku. Spojrzałem na swoją pięść.
 Całą w krwi rudzielca. 
Wytarłem ją o kurtkę i z twarzą wojownika szedłem przed siebie.




Podobał Ci się rozdział? 
Co ma być w nst arcie? ;)


poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział 10

Kochani! 
Dodaję kolejny rozdział, wiem że wcześnie ale korzystam z weny. 
Dorzucam art Greda i Forge'a :3 
Piszcie czy się podoba. 
~Alice Malfoy



Rozdział X: Wypadek.                                        

Ciepłe promienie słońca wlewały się przez okno do naszego dormitorium.
 Po przebudzeniu pierwszą rzeczą jaką zrobiłem było sprawdzenie która jest w ogóle godzina, czyżbym się spóźnił na zajęcia? Na szczęście okazało się, że mamy niedzielę no i jest dość wcześnie, bo dopiero ósma.
 Próbowałem zasnąć ale jako że mi nie wyszło wstałem, pościeliłem łóżko i zabrałem ubrania do łazienki wszystko robiąc na tyle cicho by reszta chłopaków się nie obudziła.
 Jakoś nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Dziesięć minut później byłem już na błoniach, ponieważ pogoda była wprost idealna na spacer przeszedłem się okrężną drogą nad jeziorko. Spędziłem dwie godziny na przyglądaniu się gładkiej powierzchni wody i rozmyślaniu, co powinienem zrobić. To były stracone godziny, bo nic nie wymyśliłem.
 Gdy wróciłem do zamku wszyscy schodzili już powoli na śniadanie. Udało mi się wtopić w tłum i szybko zająć swoje codzienne miejsce przy stole Slytherinu.
Całe szczęście, że nikt się do mnie nie dosiadł. Gniew zalewał mnie od środka jednocześnie mieszając się z innym dotąd nieznanym mi uczuciem.
Dlaczego ona? Akurat ona? Zjadłem jajecznicę z bekonem i szybkim krokiem opuściłem salę. Nie zerknąłem na stół gryfonów, ale i tak wiedziałem, że Hermiony tam jeszcze nie ma, bo dosłownie sekundę później wpadłem na nią na schodach.
Nieco się zdziwiła, że to akurat JA na nią wpadłem, ale byłem tak zły, że burknąłem pod nosem coś w stylu „uważaj jak chodzisz” i odszedłem.
 Wparowałem do dormitorium jak wściekły byk tylko po to by zrobić porządny bałagan wokół swojego łóżka. Kiedy już wygrzebałem swojego Nimbusa 2001 i spojrzałem na twarze świadków, emocje nieco opadły i było mi zwyczajnie głupio że tak ich wystraszyłem.
Crabb zrobił tak wielkie oczy że o mało co nie wylazły mu z orbit a reszta chłopaków usiadła cicho w kącie niby to oglądając karty. Wiedziałem, że boją się mnie, gdy jestem zły a teraz przecież nie byłem zły tylko wściekły. Zawstydzony i zirytowany jeszcze bardziej pobiegłem na boisko do quidicha żeby polatać. Na szczęście żaden nauczyciel mnie nie zauważył, więc miałem wolną drogę. Gdy w końcu dosiadłem swojej miotły i wzbiłem się w powietrze poczułem rozczarowanie. Liczyłem, że to mi poprawi humor, myliłem się.
 To musi być jakaś grubsza sprawa skoro nawet mój ulubiony sport nie koi nerwów.
Nagle coś zamigotało w powietrzu. Zaciekawiony wzbiłem się wysoko, bardzo wysoko.
 To była chyba największa odległość od ziemi, jaką kiedykolwiek pokonałem.
Wtedy coś mnie rozkojarzyło. Zamyśliłem się tylko na ułamek sekundy, ale tyle wystarczyło by stracić panowanie nad miotłą. Spadając liczyłem bardzo, że się zabiję i te moje męczące rozterki się wreszcie skończą, ale udało mi się dosiąść miotłę w połowie lotu. Ta jednak wyrwała mi się jakieś trzy metry nad boiskiem. Uderzając o nie usłyszałem tylko odgłos łamanych kości w nadgarstku i całej długości przedramienia. Już chciałem wstać, kiedy nagle zorientowałem się, że nie jestem tutaj sam.
- Nie ruszaj się, Malfoy bo gorzej się uszkodzisz- mówi mi silny kobiecy głos.
- Poradzę sobie, jakoś dojdę do skrzydła- odpowiadam pani Hooch przez zaciśnięte zęby, bo ból jest nie do zniesienia.
- No dobrze, chodź pomogę ci wstać.
Pielęgniarka powiedziała, że co najmniej tydzień mam załatwiony no, bo kości się zrastają ale nie tak szybko... więc i w czwartkowym meczu nie zagram.
A to wszystko przez tę Granger. Dlaczego nie potrafię jej nienawidzić tak jak przedtem?
No, przynajmniej mam tutaj spokój.

Po trzech dniach ciszy i spokoju moi znajomi wreszcie sobie przypomnieli, że w ogóle istnieję. Przychodzili do mnie, wysyłali kartki, słodycze...a no właśnie kartki.
Jedna z nich była schludna i zgrabna pisana delikatnym a zarazem ładnym pismem.
 Litery układały się w napis: „Szybkiego powrotu do zdrowia H.G „.
Zrobiło mi się głupio, kiedy zorientowałem się że od dobrej minuty gapię się na tę kartkę z wielkim uśmiechem na twarzy. No aż mi się wierzyć nie chce żeby jakaś głupia Gryfonka wywołała u mnie salwę przeróżnych emocji.


Poprosiłem pielęgniarkę o wczesne opuszczenie swojego szpitalnego łóżka.
 Na odchodne pogroziła mi palcem mówiąc że następnym razem uziemi mnie na dwa miesiące po tak głupim wybryku. W tym jednym muszę przyznać tej kobiecie rację.
To całe latanie było głupie i dziecinne z mojej strony. Na szczęście mamy piątek, popołudnie, więc nie muszę już iść na lekcje. Mam wreszcie czas tylko dla siebie.
 Postanowiłem, więc spędzić chwilkę na błoniach, ale po pięciu minutach rozkosznej ciszy zalał mnie tak gęsty i zimny deszcz, że bez wahania puściłem się biegiem w stronę zamku a właściwie biblioteki. Przed samymi jej drzwiami ujrzałem nikogo innego jak Hermionę, aż jęknąłem z poirytowania. No, bo żaden chłopak przecież nie chce by jakakolwiek dziewczyna widziała go w takim stanie: przemoczonego do suchej nitki, w oklapłych włosach i kroplach wody spływających z twarzy, a ona stała centralnie naprzeciw mnie.
Jej mina ewidentnie pokazywała jej rozbawienie, ale nie śmiała się.
Za to znów TO zrobiła, świdrowała mnie tym swoim inteligentnym spojrzeniem jakby badała gumochłona w laboratorium i sprawdzała czy wyniki się zgadzają. Nie wiedzieć, czemu podobało mi się to spojrzenie...nawet bardzo. Ta cała akcja trwała nie dłużej niż pół minuty.
Gdy ją minąłem odwróciłem się jeszcze i przyglądałem jak odchodzi trzymając w ręku książkę.

Spędziłem resztę dnia i cały wieczór na uzupełnianiu tematów lekcyjnych.
Liczyłem na to, że profesor Sprout daruje mi pisanie wypracowania na temat właściwości mandragor...niestety nie była aż tak dobroduszna. Dostałem dodatkowe cztery dni na wypracowanie no, ale prędzej czy później musiałem się wziąć do roboty.
Dwie rolki pergaminu same się nie napiszą.

Usnąłem sam nie wiem nawet kiedy. Gdy obudziła mnie bibliotekarka było już po pierwszej. Zaspany powlokłem się korytarzem, ale schody poprowadziły mnie w górę zamiast w dół.
 No nic, pomyślałem, najwyżej usnę na stojąco. I wtedy zobaczyłem nikogo innego jak Granger. Siedziała po turecku na korytarzu czytając jakąś książkę.
- Co ty tutaj robisz? Nie powinnaś spać?- spytałem sennie.
- Zmieniono hasło do pokoju wspólnego Gryfonów no a ja go oczywiście nie znam, więc siedzę tu i czytam-odparła obojętnym tonem jakby samo to, że siedzi tu w środku nocy było czymś normalnym.
- Masz zamiar siedzieć tu całą noc?! Sama?- nie dawałem za wygraną.
- Na to wychodzi, no chyba, że wolisz posiedzieć tu ze mną.
Odwróciłem się i powolnym krokiem ruszyłem przed siebie. Jednak zaczęły mnie gryźć wyrzuty sumienia, no przecież nie zostawię jej tam samej.
- Posiedzę tu z tobą tylko, dlatego że nie powinnaś siedzieć tutaj tak sama....-szepnąłem i przysiadłem się do brązowowłosej dziewczyny.
Przyglądałem się to jej jak czyta książkę, to ścianie naprzeciwko, nawet dokładnie oglądałem sufit.
 Gdy powoli zaczęła usypiać przysunąłem się bliżej, chciałem to zrobić dyskretnie ale chyba się zorientowała bo odwróciła głowę w moją stronę.
- Nie męcz się tak..- powiedziała cicho
- Skąd ten pomysł, że się męczę?- spytałem zbity z pantałyku
- No weź, przecież wiem że mnie nie lubisz...
- Nie lubię? A skąd to niby wiesz?
- Nie raz to mówiłeś...
- No tak ale no ten...no tego....no wiesz...- i znowu ta niezręczna cisza.
- Widzisz Draco…udajesz takiego twardziela, że niby nic cię nie obchodzi, ale to nieprawda. Wiesz o tym.- powiedziała.
- Wcale tak nie jest.- zrobiłem minę obrażonego dziecka.
Zachichotała i powróciła do lektury.

Zanim się obejrzałem Granger zamknęła oczy i słodko pochrapywała.
Głowa zaczęła jej powoli opadać, więc przysunąłem się bliżej tak by mogła spocząć na moich kolanach.
Nie zasnąłem... przyglądałem się jej właściwie z niedowierzaniem. No bo siedzę sobie tutaj, i patrzę jak śpi Gryfonka, dziewczyna z domu lwa, szlama w dodatku. A ja? Ja zamiast wyśmiać ją siedzę tutaj i rozmyślam o tym wszystkim. Przecież to paranoja jakaś! Obiecałem sobie jednak, że nie będę już się od niej odsuwać, unikać jej…To ją rani, a ja nie chcę patrzeć jak ona cierpi przeze mnie.


Za piętnaście szósta delikatnie wyrwałem się z jej objęć i poszedłem na paluszkach do lochów a tam do pokoju wspólnego. Zanim jednak udałem się do swojego łóżka skoczyłem jeszcze do łazienki, spojrzałem w lustro, a na usta cisnęło mi się tylko jedno pytanie: „Kim ja właściwie jestem?”


sobota, 9 listopada 2013

Rozdział 9

Hej wam!  Łapcie kolejny rozdzialik.
Niestety nie jest to jeden z tych fajnych, bynajmniej wdg mnie.
Nie miałam weny ;c i jeszcze krótki jakiś  x . X
Dorzucam art Malfoy'a, ale chyba tylko anime mi dobrze wychodzą...;c
Komentujcie jak wam się podoba i art i rozdział.
Dziękuję za miłe komentarze. Wspierają mnie i dodają otuchy.
~Alice Malfoy

Rozdział IX: Sposób.

Miałem mnóstwo wolnego czasu, który spędziłem na bezsensownych rozmyślaniach.
 Przez parę dni nie chodziłem na zajęcia, jednak to nie mogło trwać tak w nieskończoność.
 Po prostu trzeba unikać tej małej wiedźmy i będzie po kłopocie…tak mi się zdaje. Następnego ranka zwlokłem się z łóżka i szurając nogami udałem się do łazienki.
 Nalałem do wanny tyle wody, że gdy do niej wszedłem wylewała się na boki.
Zanurzyłem się w całości. Liczyłem, że się utopię, ale organizm po dwóch minutach zmusił mnie do wyjścia na powierzchnię.
Byłem taki bezradny. Nienawidziłem tego uczucia.
Po dwudziestu minutach wyszedłem z zaparowanej łazienki.
Jako, że miałem jeszcze trochę czasu do śniadania i zajęć postanowiłem się przejść. Wyszedłem na błonie napawając się prawdopodobnie ostatnimi promieniami słońca.
 Nie myślałem, dokąd idę, nogi same mnie niosły.
 Znalazłem się nad jeziorkiem, więc usiadłem pod jednym z drzew i przyglądałem się gładkiej tafli wody. Nie minęło dziesięć minut a usłyszałem czyjeś głosy.
Odruchowo przesunąłem się tak by gruby pień całkowicie mnie zakrył.
Wyjrzałem zza niego ciekaw, kto spaceruje o tak wczesnej porze.
To byli Weasley i Granger.
Trzymali się za ręce.
On się śmiał, ale ona…nie wiem może żeby się pocieszyć wmawiam sobie, że nie jest z nim szczęśliwa. W każdym bądź razie tak to wygląda, ale gdyby nie była z nim szczęśliwa to by go zostawiła. Widocznie się mylę. Zrobiło mi się przykro.
 Poczułem ostre kłucie w miejscu, w którym powinienem mieć serce.
Odczekałem chwilę i wróciłem do zamku.
Chyba się pomyliłem, co do niego. Pewnie ją kocha i nie zrobiłby jej krzywdy… to go rzecz jasna wyklucza z mojej listy podejrzanych. On nie mógł jej zaczarować, nie… to na pewno nie był on.

~  ~  ~


Wszyscy mamy gorsze chwile. Niestety moje całe życie składa się tylko z takich chwil.
 Na numerologii byłem praktycznie nieobecny.
Probowałem zapomnieć o otaczającym mnie świecie i przede wszystkim ludziach, ale jak na złość rudy przystawiał się do Granger siedząc ławkę przede mną! Irytuje mnie to.
Dlaczego my mamy w ogóle razem lekcje? Jest to chyba pierwszy rok, w którym 80 % zajęć mamy z innym domem, głównie z Gryfonami.
Trudno mi było na to patrzeć. Lekcje zleciały szybko, jednak nie dość dla mnie.
Po kolacji szedłem powoli w kierunku lochów.
 Czułem się jak zombie, tak jakby ktoś zabrał mi coś… część mnie.
-Draco!- usłyszałem krzyk, ale nie miałem ochoty się odwracać. Tamta osoba, niezależnie, kto to był widocznie zrozumiała, bo już więcej nikt mnie nie wołał.


Wszedłem do pokoju. Nikogo nie było. Usiadłem na parapecie i wyjąłem z kieszeni nóż, który zwinąłem z kuchni. Spojrzałem na swoją skórę lśniącą w świetle księżyca wlewającego się do pokoju. Przyłożyłem ostrze do skóry. Zamknąłem oczy i pociągnąłem nóż.
 Spojrzałem na swoją rękę. Ze sporej rany lała się krew.
Nie czułem bólu. Jedynie przypływ adrenaliny. Zrobiłem jeszcze parę głębszych nacięć.
 W jednym trafiłem na jakąś mniejszą żyłę, bo krwawienie było obfitsze.
 Machnąłem różdżką by posprzątać ślady. Potem położyłem się do łóżka.



Rano moją rękę zdobiły czerwone opuchnięte blizny z zakrzepłą krwią.
 Żałowałem poniekąd, że nie udało mi się zabić, ale ma to też swoje plusy.
 Nie chciałbym umrzeć przed weekendem.
Po pierwszych trzech nudnych lekcjach chciałem udać się na przerwę, gdy ktoś pociągnął mnie za rękę.
Odwróciłem się.
- Wołałam cię wczoraj po kolacji, ale chyba nie usłyszałeś – tak, to była Granger.
Wyrwałem jej się.
- Draco chciałam porozmawiać o tym, co zaszło ostatnio…- kontynuowała.
- Nic nie zaszło! – zaprotestowałem.
- No masz racje nic nie zaszło…ale… Ej co ci się stało w rękę?
-Nic. Nie chce o tym rozmawiać. Zapomnij o całej sprawie.- schowałem rękę za plecami. Odwróciłem się i powolnym krokiem zombiaka kierowałem się ku lochom.
- Draco?- w jej głosie słychać było troskę i smutek.
Spojrzałem na nią przez ramię.
- Pomyślałam, że ty będziesz wiedział… chłopak w przebraniu śmierci na balu… Spytasz go czy chciałby się spotkać?
- Jasne. Powiem mu żeby do ciebie napisał.- odpowiedziałem po czym wróciłem do siebie.
Mógłbym przysiąc, że jeszcze zanim odszedłem po jej rumianym policzku spłynęła jedna, maleńka łza.

~  ~  ~

Wieczór znów spędziłem przy oknie. Nie mogłem spać. Przed oczami wciąż miałem Granger po naszej „rozmowie”. Czułem wstręt do samego siebie, za to, że zadaję jej ból.
Spojrzałem na swoje odbicie, które przypominało człowieka palącego na stosie.
 Ból był mi dobrze znany. Był nieodłączną częścią mnie samego.
Tamtego wieczoru znów zacząłem odprawiać swój „rytuał”, mimo iż wiedziałem, że będę za to wszystko smażyć się w piekle.




CO MA SIĘ POKAZAĆ W NST ARCIE???  KOMENTUJCIE !  ;* 


wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 8

Hej ! ;)  Jest juz 8 rozdział !
Wstawiam arta, rysowałam na polskim i histori...
wybaczcie mi estetykę rysunku...nst będzie lepszy..
oczywiście art dedykuje Roni ;*
Piszcie czy sie podoba :D
~Alice Malfoy





Rozdział VIII: Pojedynek.

Po lekcji OPCM udałem się na piętnasto-minutową przerwę. Mamy początek listopada.
 Liście zdążyły już opaść z drzew. Bijąca wierzba zrzuciła swoje wcześniej.
 Czasami wydaje mi się, że ona jakoś myśli, no, bo przyznać trzeba, że dość kumata z niej „roślinka”. 
Stałem na mostku łączącym wieże i przyglądałem się naturze.
Jesień to naprawdę piękna pora roku. Te kolory i zapach suszonych liści…ahh coś cudownego. 
Zaraz… co ja do cholery wygaduje?! Przecież nie obchodzi mnie pogoda.
Nie obchodzi mnie nic, a w szczególności ta szlama. I znowu zaczynam.
Ostatnio coraz częściej o niej myślę. Czuję się taki… rozdarty. Jakby część mnie pozostała starym Malfoy’em, ale część się zmieniła. Najgorsze jest to, że ta „dobra” strona dominuje i chcąc nie chcąc lgnę do niej, bo nie jest mi obojętna.
 Kłócę się z samym sobą, co jest dobre a co słuszne.
 Chciałbym umrzeć. Tak po prostu. ”Hej ty, tak ty- grubas w pasiastym niebieskim szaliku… 
Wyświadcz mi przysługę i rzuć na mnie Avadę…” myślę patrząc na Krukona, który pośpiesznie goni na lekcję. Nic mi się nie chcę. Nie widzę sensu w tej szkole ani w tych ludziach. Są mi właściwie obojętni.
Zmuszony przerwać swoje nietypowe rozmyślania poszedłem na lekcje.
Nie były jakieś nadzwyczajne.
 Nuda i norma mówiąc krótko.
Podczas obiadu nie zwracałem uwagi na uczniów.
 Postanowiłem w całości skupić się na posiłku. Co jak co, ale jedzenie jest świetne.
 Te skrzaty naprawdę mają talent.
Ku mojemu zdziwieniu nagle na moich kolanach wylądowała kartka.

„Pora wyrównać rachunki. Pojedynek dzisiaj o szóstej w pokoju życzeń.
Powodzenia.
                H.P”

Nie miałem najmniejszych wątpliwości, co do tego, co mam zrobić.
Z niecierpliwością wyczekiwałem ustalonej przez Gryfona godziny.
 Chciałem mu się odpłacić. Szczerze go nienawidzę i to się nie zmieni.
Za dziesięć szósta wyszedłem z pokoju wspólnego Ślizgonów. Emocje rozpierały mnie od środka. Wszedłem do Sali. Potter już tam czekał.
Nie chcieliśmy przedłużać.
Czas wreszcie to skończyć.
DRĘTWOTA! EXPELIARMUS! CRUCIO!
Zaklęcia latały na wszystkie strony.
- Sectumsempra!- krzyknął przeciwnik w moją stronę.
Udało mi się uchylić tak by zaklęcie trafiło w ścianę.
 Zrobiłem dwa kroki w tył i znalazłem się na korytarzu. Nie musiałem długo czekać na Pottera. 
Wybiegł z Pokoju Życzeń rzucając zaklęcia na prawo i lewo.
Odpłaciłem mu się Cruciatusem. Padł na ziemię skutecznie ominąwszy mój czar, po czym pobiegł przez korytarz. Akcja przeniosła się na schody.
 Unikanie zaklęć na ruchomych schodach nie jest takie proste. Potter trafił mnie Dretwotą, ale szybko zdjął czar.
 Nie cieszyła go taka wygrana, chciał czegoś więcej. Chciał mojego bólu.
 Nie zdążył rzucić zaklęcia niewybaczalnego gdyż podciąłem mu nogi.
Wstał i uderzył mnie w nos, z którego pociekła strużka krwi. Ja natomiast wypaliłem mu fragment skóry na przedramieniu. Oboje zamachnęliśmy się różdżkami, kiedy coś nagle się zmieniło…
 Nie staliśmy na schodach. Czyżbyście deportowali się do Wielkiej Sali?
 Pech chciał, że uczniowie dopiero zaczynali zajadać kolację.
Wszyscy byli świadkami naszego pojedynku.
Wtedy podbiegła do mnie Granger. Spojrzała na mnie pełnymi łez oczami.
Przytuliłem ją.
 Odwróciliśmy się przodem do drzwi do Sali.
- Avada Kedavra!- rozniosło się echem po pomieszczeniu.
Potter wpatrywał się w nas wielkimi z przerażenia oczami.
To nie mnie trafił. Trafił ją. Dziewczyna upadła na ziemię, blada i sina.
Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Moje kończyny odmówiły mi posłuszeństwa a umysł nie reagował na żadne bodźce. Zamrugałem. Podniosłem wzrok na zabójcę Gryfonki. Uniosłem różdżkę.
- Sectumsempra!
Upadłem. Nie wymówiłem zaklęcia. Patrzyłem na tłum uczniów. Na Weasley’a stojącego obok Pottera. Byłem pewny, że to on mi to zrobił, by ochronić przyjaciela.
Czułem jak powoli umieram, a ostrze niewidzialnego noża tnie moją skórę pozostawiając głębokie rany, z których wypływało mnóstwo krwi.
Wtedy pojęcie zemsta czy nienawiść nie miały żadnego znaczenia. Nie żałowałem siebie, lecz brunetki leżącej tuż obok mnie.
 Zamknąłem oczy.
 Nic nie widziałem.
 Pustka.
 Z oddali słychać było cichą muzyką Fatalnych Jędz, co mnie trochę zdziwiło, no, bo nawet, jeśli trafiłem do piekła…grają tu Fatalne Jędze?!
Zgubiłem się we własnym ciele.
 Uporczywie szukałem moich narządów zmysłu. Gdy wreszcie znalazłem wszystko i ustawiłem na właściwe miejsce otworzyłem powoli oczy.
Spojrzałem na stary sufit. Usiadłem na łóżku. Crabb puszczał właśnie najnowszy kawałek Fatalnych Jędz. Spojrzałem na niego wielkimi oczami.
- Ee siema Malfoy, coś długo spałeś, ale nie dziwię ci sie po wczorajszej imprezie. Zabawa była przednia! A te dekoracje? Wszędzie latające dynie i duchy…- zachwycał się.
- Taa, mamy…sobotę?- upewniłem się.
- No tak.. Dochodzi dwunasta… Lepiej idź coś zjedz jakiś blady jesteś.
- Ee okej..to cześć…- i wybiegłem z pokoju.
 W tempie ekspresowym ubrałem się, włosy zostawiłem w lekkim nieładzie.


~ ~ ~

Szedłem w kierunku Wielkiej Sali. Jedząc późne śniadanie, powoli odróżniałem sen od rzeczywistości. Uniosłem głowę by spojrzeć na Gryfonkę. Nasze spojrzenia się spotkały. Spuściłem wzrok zażenowany i zawstydzony. Już na nią nie spojrzałem.
Na tym się nie skończyło. Wyszedłem z Sali w mniej więcej tej samej chwili, co ona.
 Szliśmy przez korytarz, kiedy ona się potknęła. Podbiegłem do niej i złapałem w ostatniej chwili… Musieliśmy idiotycznie wyglądać w tej pozie, jakbyśmy tańczyli tango…
I wtedy przybliżyłem swoją twarz do niej. Nie protestowała. Uśmiechnęła się niepewnie i gdy nasze twarze dzieliły centymetry zamknąłem oczy.
Odsunąwszy się pomogłem jej wstać.
- Dzię..dziękuję…ehm…Draco?- nie wyglądała jakby poczuła ulgę, wręcz była zawiedziona moją postawą.
- Na razie.- odpowiedziałem głosem wypranym z emocji.
- Draco! Poczekaj!- krzyczała za mną. Mimo iż chciałem, oj bardzo chciałem tam wrócić zignorowałem ją.

Nie poszedłem na zajęcia. Wróciłem do łózka. Postanowiłem załamać się psychicznie…iii przespać resztę dnia.



Pozdrawiam czytelników ;*