sobota, 26 października 2013

Rozdział 7

 Udało się napisać kolejny... Nie podoba mi się zbytnio ;/ 
co robimy z tymi artami? Piszcie komentarze :D 
~Alice Malfoy




Rozdział VII: Bal Halloween’owy.


Nie chcę się bawić w jakiegoś Sherlock’a Holmes’a (taki mugol, detektyw), ale popytałem tu i ówdzie i rudego nie było w pokoju akurat w TĘ noc, kiedy zaatakowano Granger. Mam prawie 100% pewność, że to ten gad jej to zrobił. Potrzebny mi jeszcze tylko motyw…Gdyby chciał się zemścić na mnie rzuciły urok na moją osobę… chyba, że on już wie… chyba, że zna mój słaby punkt…
 - Malfoy!- wydarł się Goyle.
- No co?- spytałem wyrwany z zamyślenia.
- Ten w paski czy kropki?- powtarza pytanie unosząc oba krawaty.
- Eee ten w paski, ale, na co ci krawat Goyle?! To bal Halloween’owy. Masz się przebrać a nie odpicować jak chochlik na Gwiazdkę.
- No tak, ale ja no wiecie…zaprosiłem pewną dziewczynę i chcę zrobić na niej wrażenie…- przyznał zawstydzony.
- TY dziewczynę?!- ryknął Crabb i zaczął tarzać się ze śmiechu po podłodze, a Goyle się zarumienił.
- Jaką?- spytałem z zaciekawieniem ignorując tego idiotę Crabba.
- Astorię…
- Świetnie, a ty Crabb nie zaprosiłbyś Millicenty? Pansy mówiła że się jej podobasz, powinna być z nią w Skrzydle- poleciłem.
- No nie wiem, ale nie musze zakładać krawata ani muchy? – upewnił się.
- Nie, nie musisz.- odpowiedziałem. Widocznie mu ulżyło.
Wyszykowali się i wyszli. Wtedy doszedłem do wniosku, że może i ja powinienem iść? Może zapomniałbym o tej całej Granger i tym umilaniu jej życia? Po co ja to w ogóle robię? To nic nie zmienia, ona ciągle uważa mnie za kawał chama.


W co by się tu przebrać tak by nikt mnie nie rozpoznał? Hmm...niech już będzie śmierć, w końcu należę do tych mrocznych i tajemniczych typów. Nie przyłożyłem się zbytnio do swojego kostiumu. Narzuciłem na siebie czarną pelerynę tak by osłaniała twarz i całą sylwetkę. Kosa jest? Jest. Więc gotowe, mogę iść.

Na szczęście nikt mnie nie rozpoznał. Spóźniłem się odrobinę, bo gdy wszedłem do Wielkiej Sali było tam pełno poprzebieranych ludzi.
Siedzę sobie przy stoliku, gdy nagle podchodzi do mnie dziewczyna w porcelanowej chińskiej masce i kimonie. Wyglądała naprawdę rewelacyjnie, ale zanim zdążyłem powiedzieć choćby drobny komplement spytała czy może się dosiąść. Oczywiście zgodziłem się.
- Z jakiego domu jesteś? – pyta mnie Chinka.
- Z domu węża-odpowiadam chowając bardziej w pelerynie. Czułem jak jej wzrok przeszywa mnie całego.
- Ja jestem z Gryfindoru- próbuje przekrzyczeć muzykę dziewczyna.
Zaczęliśmy długo rozmawiać głównie o guidichu aż w końcu poprosiłem ją do tańca. Tańczyliśmy długo, byliśmy jedną z tych par które wirowały na parkiecie aż do świtu.
 W końcu wyszliśmy z sali  by chwilę porozmawiać i rozejść się do dormitoriów.
W pewnym momencie jednak upadła jej torebka i gdy oboje schyliliśmy się by ją podnieść niechcący spojrzałem na nią, w jej kasztanowo-brązowe oczy... chwila... zaraz, skądś znam te oczy...nie wiedząc co właściwie robię wyciągnąłem przed siebie rękę by móc schwytać maskę i jednym pociągnięciem ręki  zdjąć ją z twarzy nieznajomej aczkolwiek znanej mi dziewczyny...
Nawet nie zdziwiłem się tak bardzo gdy pod maską ukazała mi się Hermiona. Nawet ucieszyłem się w duchu że to właśnie ona. Czyżbym naprawdę tego chciał?
Czując, że za chwilę i ona zechce znać moje nazwisko podałem jej torebkę i odwróciłem na pięcie.
 Miałem szczęście, że Crabb i Goyle postanowili prosto z Wielkiej Sali udać się do kuchni. Gdy weszli do dormitorium już dawno spałem nawet przez sen rozmyślając, jakim to ja głupcem jestem.
Przed wszystkimi ukryję prawdę. Wystarczy jednak, że ja sam ją znam, że sam wiem o tym, że chciałem JĄ pocałować.


Wiem, że krótkie ;c Wybaczcie mi ;*


Rozdział 6

Drodzy czytelnicy! 
Przepraszam strasznie za to że tak długo wiało tu pustka...;c
 Przepraszam także za wszelkie błędy... Oby się wam podobało mimo że krótki :D
~Alice Malfoy




Rozdział VI: Zalotnik.

Od tej całej akcji z urokiem i Granger minął tydzień. Ona jest cała i zdrowa, ale temu kretynowi nie odpuszczę. Nie wiedzieć, czemu uważam Weasley’a za winnego.
 Muszę tylko znaleźć dowody…Musiałem skończyć swoje rozmyślania, bo właśnie skończyłem śniadanie. Wymknąłem się z Wielkiej Sali by po cichu udać się na lekcje. Mieliśmy mieć eliksiry z Puchonami i Gryfonami. Siedziałem ławkę obok Granger i Weasley'a, typ trzymał ją za rękę i rozmawiał w najlepsze. Za nimi Potter z tą wariatką Lovegood. Zanim Snape podyktował temat Weasley skorzystał z okazji i spytał Granger o bal, a konkretnie o to czy by z nim poszła.
Jakimś cudem szklane naczynie, które właśnie trzymałem w reku spadło na podłogę wybuchając zieloną substancją prosto w twarz Pansy, która siedziała dokładnie obok mnie i napełniając salę czarno zielonkawym dymem. Slytherinowi odjęto 5 punktów, ale przynajmniej Granger nie odpowiedziała temu rudzielcowi.
 Pansy trafiła, na co najmniej tydzień do skrzydła (biedna ma bal z głowy), a Filch musiał godzinami szorować salę od eliksirów. Wychodząc z lochów ( Snape wygonił nas i kazał iść do biblioteki) Granger podeszła do mnie...
- Wszystko w porządku?- spytała swoim dziewczęcym głosikiem
- Ktoś cię prosił o troskę, wredna szlamo?! - odpłaciłem się jej.
Uśmiechnęła się, spojrzała mi głęboko w oczy i odeszła.
 Mogłem sobie mówić różne rzeczy, ale ona wiedziała jaki jestem... widziała to w moich oczach...że udaje... że nigdy nie byłem taki i nie będę... o niee... nigdy nie będę taki jak mój ojciec, zawsze będę tylko udawał.

                                                                   ~ ~ ~

Akurat się złożyło, że w sobotę wypadał mecz quidicha:Puchoni kontra Gryfoni.
 Z moich podsłuchiwań Weasley nie zaprosił Granger drugi raz, więc ta nie zgodziła się. Siedziała teraz sama na trybunach, jej koleżanki widocznie zrezygnowały z kibicowania którejkolwiek z drużyn w tak kiepską pogodę. Mianowicie było zimno i co chwila spadało parę kropel z ciemno- szarych chmur.
Siedziałem z Crabbem na ławce czekając na Goyla, który uparł się, że skoczy po babeczki z czekoladą na mecz. Na tej samej ławce, pustej, zresztą jak całe trybuny około dwóch i pół metra dalej siedziała właśnie Granger. Postanowiłem się ich jakoś pozbyć, więc rzuciłem zaklęcie na babeczki które eksplodowały.
 Zirytowani Ślizgoni mieli zamiar ruszyć do kuchni po następne, ale uprzedziłem ich że od deszczu babeczki rosną i wybuchają, to normalne (tym gamoniom wciśnie się każdy kit) więc poszli do zamku a ja obiecałem że zaraz po meczu spotkamy się w salonie wspólnym Ślizgonów.
Na trybunach zostałem, więc tylko ja, paru Krukonów, Puchonki i Granger.
 Zauważyłem, że pociera ręce by się ogrzać.
 Bez wahania wyciągnąłem z kieszeni maleńkie czarne pudełeczko.
 Jedno machnięcie różdżką i pofrunęło w stronę Gryfonki lądując na jej zmarzniętych kolanach. Udając, że oglądam mecz, który ani odrobinę mnie nie interesował, co chwila zerkałem na Hermionę, ta rozejrzała się i otworzyła w końcu pudełko.
W chwili, gdy to zrobiła rozpalił się momentalnie maleńki błękitno-zielony płomyczek, w sam raz by się ogrzać.
 Nie powinienem tak sobie czarować, kiedy chcę, bo to zabronione, no, ale miałem pozwolić dziewczynie zmarznąć?
Niestety mecz dobiegł końca a ja musiałem iść do chłopaków, bo już nie miałem powodów by bezustannie wpatrywać się w Gryfonke bawiącą się płomykiem w czarnym pudełeczku.


SŁUCHAJCIEEE!!!
  Mam pomysł by przy rozdziałach dodawać czasem swój rysunek bądź wiersz o HP...
Co wy na ten pomysł? Piszcie w komentarzach :D


sobota, 12 października 2013

Rozdział 5

Z dedykacją dla Paulli K i Roni ;) Wybaczcie mi wszelkie błędy, mam nadzieję że się spodoba, piszcie komentarze ;D
~Alice Malfoy


Rozdział V: Korepetycje

Wydawać by się mogło, że ledwo zamknąłem oczy a tu już dzień. Noc minęła nieubłaganie szybko. Gdyby nie Crabb poszedłbym na zajęcia…Na szczęście w porę mi uświadomił, że jest sobota. Chwila… SOBOTA?! Zerwałem się z łóżka wywracając pościel do góry nogami.
Postanowiłem darować sobie śniadanie. Dochodziła dziesiąta. Szedłem przez korytarz myśląc gorączkowo gdzie ta Granger może się podziewać. Postawiłem na bibliotekę. Praktycznie wbiegłem do niej powodując zdziwienie na twarzach zgromadzonych.
- Korepetycje!- ryknąłem w kierunku Gryfonki.
- Ale…
- Żadnych, „ale”, niedojrz że zapomniałaś to jeszcze teraz się wykręcasz!- byłem na nią wściekły.
- Draco, ty nie rozumiesz…usiłuje ci powiedzieć…- tłumaczyła się.
- Rozumiem doskonale, ale siedzimy w tym razem jasne?!
- … ale Draco, korepetycje mamy wieczorem- wyjąkała.
- Jak to wieczorem? – myślałem że się przewrócę.
- No tak, wieczorem…- spojrzała na mnie jakbym był chory.
Odwróciłem się i z impetem otworzyłem drzwi. Byłem jeszcze bardziej wściekły.
Wróciłem do swojego pokoju.
- Co jest?- spytał zaniepokojony Crabb.
Nie odpowiedziałem. Rzuciłem się na łóżko. On zapewne już wiedział, że chcę być teraz sam. Wyszedł ukradkiem zamykając za sobą drzwi.
Nie byłem głodny więc nie poszedłem także na obiad. Dopiero wieczorem podniosłem się z trudem z łóżka by zjeść kolacje w Wielkiej Sali.
Przed drzwiami stała ta Gryfona.
- Draco… chciałam ci ją oddać- powiedziała niewinnie.
- Nie chcę jej- odparłem.
- Nie możesz nie chcieć czegoś, co jest przecież twoje- oznajmiła z uśmiechem.
- Przestań się mądrzyć. Mam dość tych gadek, a bluzę zachowaj sobie na pamiątkę- wysyczałem i otworzyłem drzwi by, pójść na swoje miejsce, zostawiając Granger samą z otwartymi ustami ze zdziwienia.

                                                             ~ ~ ~

W pół do ósmej wymknąłem się z dormitorium praktycznie niezauważony. Szedłem powoli w kierunku gabinetu Snape’a myśląc o tej przeklętej dziewczynie. To wszystko było nienormalne.
- Pogodziliście się?- spytałem niby to obojętnie gdy sprawdzaliśmy ćwiczenia pierwszaków po korepetycjach.
- Kto?- najwyraźniej zdziwiło ją moje pytanie.
- No ty i Weasley…
- Ah…no można tak powiedzieć…
- To znaczy??
-  Uznał że nic się przecież nie stało.- ból jarzył się w jej oczach.
- Podły cham, niech ja go tylko dorwę a skończy się ta sielanka…- zacząłem mamrotać sam do siebie.
- Co mówisz?- spytała.
- Nic. Skończyłaś już?
- Chwilkee…okej gotowe. Ale trzeba jeszcze przygotować następne zadania…
- To umówimy się w tygodniu.
- No dobrze.- zgodziła się.
Wyszliśmy po cichu z sali. Korepetytorium dawaliśmy do dziewiątej a zadania sprawdzaliśmy do jedenastej, Filtch nie znosi jak „pałętamy się” po zamku nocą.
- Ehm Draco?
- Co?
- Pokój wspólny Slytherinu jest chyba w tamtą stronę?
-Pomyślałem sobie, że cię odprowadzę, o ile nie masz nic przeciwko…- zacząłem niepewnie.
- Nie no jasne że nie ale…
- „ale”??
- Od kiedy to jesteś no wiesz… „dobry”?
I oboje wybuchneliśmy śmiechem.
Szliśmy tak przez korytarz rozmawiając o balu.
Nagle dziewczyna stanęła jak wryta. Oczy miała szeroko otwarte, zamglone do tego stopnia, że nie było widać brązowych tęczówek. Srebrna pustka. Nie wiedziałem, co jest grane. Jej stopy powoli odrywały się od ziemi, a ręce prostowały na boki. Usta otworzyły się w przeraźliwym niemym krzyku. Spanikowany rozejrzałem się.
- LUMOS!!!- krzyknąłem ale ujrzałem tylko oddalający się cień na ścianie.
Odwróciłem się. Granger była już pod sufitem. Nie zdążyłem mrugnąć a runęła w dół nieprzytomna. Doskoczyłem do niej i zacząłem krzyczeć i błagać by się ocknęła. W końcu wziąłem ją na ręce i szybkim krokiem udałem się do skrzydła szpitalnego.

                                                                         ~ ~ ~

Pielęgniarka zajęła się Gryfonką doskonale, ta jednak nie obudziła się. Wyszedłem z sali załamany, ale gdy tylko Pani Pomfrey udała się do swojej sypialni wśliznąłem się do pokoju i na palcach podszedłem do jej łóżka. Zapaliłem świecę i usiadłem na krześle.
 Nagle poczułem się bardzo senny, nie pamiętam nawet kiedy moja głowa zrobiła się ciężka, na tyle ciężka by upaść na nogi nieprzytomnej dziewczyny. Usnąłem ale nie spałem za dobrze. 
Bałem się że ten ktoś wróci. 
Po raz pierwszy w życiu bałem się o kogokolwiek.