Rozdział VII: Bal Halloween’owy.
Nie chcę się bawić w jakiegoś Sherlock’a Holmes’a (taki
mugol, detektyw), ale popytałem tu i ówdzie i rudego nie było w pokoju akurat w
TĘ noc, kiedy zaatakowano Granger. Mam prawie 100% pewność, że to ten gad jej
to zrobił. Potrzebny mi jeszcze tylko motyw…Gdyby chciał się zemścić na mnie
rzuciły urok na moją osobę… chyba, że on już wie… chyba, że zna mój słaby
punkt…
- Malfoy!- wydarł się
Goyle.
- No co?- spytałem wyrwany z zamyślenia.
- Ten w paski czy kropki?- powtarza pytanie unosząc oba
krawaty.
- Eee ten w paski, ale, na co ci krawat Goyle?! To bal
Halloween’owy. Masz się przebrać a nie odpicować jak chochlik na Gwiazdkę.
- No tak, ale ja no wiecie…zaprosiłem pewną dziewczynę i
chcę zrobić na niej wrażenie…- przyznał zawstydzony.
- TY dziewczynę?!- ryknął Crabb i zaczął tarzać się ze
śmiechu po podłodze, a Goyle się zarumienił.
- Jaką?- spytałem z zaciekawieniem ignorując tego idiotę
Crabba.
- Astorię…
- Świetnie, a ty Crabb nie zaprosiłbyś Millicenty? Pansy mówiła
że się jej podobasz, powinna być z nią w Skrzydle- poleciłem.
- No nie wiem, ale nie musze zakładać krawata ani muchy? – upewnił
się.
- Nie, nie musisz.- odpowiedziałem. Widocznie mu ulżyło.
Wyszykowali
się i wyszli. Wtedy doszedłem do wniosku, że może i ja powinienem iść? Może
zapomniałbym o tej całej Granger i tym umilaniu jej życia? Po co ja to w ogóle
robię? To nic nie zmienia, ona ciągle uważa mnie za kawał chama.
W co
by się tu przebrać tak by nikt mnie nie rozpoznał? Hmm...niech już będzie
śmierć, w końcu należę do tych mrocznych i tajemniczych typów. Nie przyłożyłem się
zbytnio do swojego kostiumu. Narzuciłem na siebie czarną pelerynę tak by
osłaniała twarz i całą sylwetkę. Kosa jest? Jest. Więc gotowe, mogę iść.
Na
szczęście nikt mnie nie rozpoznał. Spóźniłem się odrobinę, bo gdy wszedłem do Wielkiej
Sali było tam pełno poprzebieranych ludzi.
Siedzę
sobie przy stoliku, gdy nagle podchodzi do mnie dziewczyna w porcelanowej
chińskiej masce i kimonie. Wyglądała naprawdę rewelacyjnie, ale zanim zdążyłem
powiedzieć choćby drobny komplement spytała czy może się dosiąść. Oczywiście
zgodziłem się.
- Z jakiego
domu jesteś? – pyta mnie Chinka.
- Z
domu węża-odpowiadam chowając bardziej w pelerynie. Czułem jak jej wzrok przeszywa
mnie całego.
- Ja
jestem z Gryfindoru- próbuje przekrzyczeć muzykę dziewczyna.
Zaczęliśmy
długo rozmawiać głównie o guidichu aż w końcu poprosiłem ją do tańca.
Tańczyliśmy długo, byliśmy jedną z tych par które wirowały na parkiecie aż do
świtu.
W końcu wyszliśmy z sali by chwilę porozmawiać i rozejść się do
dormitoriów.
W
pewnym momencie jednak upadła jej torebka i gdy oboje schyliliśmy się by ją
podnieść niechcący spojrzałem na nią, w jej kasztanowo-brązowe oczy...
chwila... zaraz, skądś znam te oczy...nie wiedząc co właściwie robię
wyciągnąłem przed siebie rękę by móc schwytać maskę i jednym pociągnięciem ręki
zdjąć ją z twarzy nieznajomej aczkolwiek
znanej mi dziewczyny...
Nawet
nie zdziwiłem się tak bardzo gdy pod maską ukazała mi się Hermiona. Nawet ucieszyłem
się w duchu że to właśnie ona. Czyżbym naprawdę tego chciał?
Czując,
że za chwilę i ona zechce znać moje nazwisko podałem jej torebkę i odwróciłem
na pięcie.
Miałem szczęście, że Crabb i Goyle postanowili
prosto z Wielkiej Sali udać się do kuchni. Gdy weszli do dormitorium już dawno
spałem nawet przez sen rozmyślając, jakim to ja głupcem jestem.
Przed
wszystkimi ukryję prawdę. Wystarczy jednak, że ja sam ją znam, że sam wiem o tym,
że chciałem JĄ pocałować.